Mecenas od pomagania
Gdy zaspokoimy wszystkie potrzeby konsumpcyjne, zaczyna nam czegoś brakować. Nie ma nic bardziej pozytywnego niż pomoc innym. To daje wiele satysfakcji, radości i… bardzo uzależnia. Ale jest to zdrowe uzależnienie, dzięki któremu czujemy się lepiej i w rezultacie… stajemy się lepszymi ludźmi. Z mec. Sylwią Zarzycką, założycielką Fundacji Między Niebem a Ziemą rozmawia Magdaleną Łyczko.
Jest pani kobietą spełnioną, prawnikiem z ugruntowaną pozycją zawodową. Kilka lat temu założyła Pani Fundację Między Niebem a Ziemią. Czy to nie dodatkowy obowiązek, a nawet zaryzykowałabym — problem ?
Rzeczywiście mogłabym do tego tak podejść, bo trochę tak jest, że to dodatkowy obowiązek. Fundacja, wymaga wielu formalności, dokumentów, nakładu dodatkowej pracy związanej chociażby z pozyskiwaniem środków na działalność czy rozliczeniami i sprawozdaniami. Moja odpowiedzialność jako Prezesa jest olbrzymia, a zważywszy na fakt, że wykonuję tę pracę charytatywnie, pewno większość osób popukałaby się w głowę i powiedziała: „Po co ci to?”
Właśnie! Po co to Pani?
Dla mnie Fundacja, to coś znacznie więcej niż to, co wymieniłam powyżej. To praca, która sprawiła, że moje życie nabrało głębszego sensu. Tak postrzegam pomaganie innym osobom, a konkretnie nieuleczalnie chorym dzieciom i ich rodzinom. Praca w fundacji daje mi niesamowite pokłady pozytywnej energii, radość, szczęście i spełnienie. Każde spotkanie z moimi rodzinami, w których znajdują się nieuleczalnie chore dzieci sprawia, że patrzę na życie inaczej. Doceniam to, co mam. A moje problemy w porównaniu z tym, z czym na co dzień zmagają się rodzice nieuleczalnie chorych dzieci – są niczym.
Każdemu z nas zdarza się pomagać innym, wspierać chore dzieci czy ubogie rodziny, ale nie wszyscy myślą od razu o zakładaniu fundacji …
To prawda. Ja również nie spodziewałam się, że założę fundację, ale widocznie to mi było pisane, skoro tak się stało. Zawsze miałam dużą chęć pomagania innym i zawsze to robiłam jako wolontariusz różnych fundacji, a później – będąc już prawnikiem – prowadziłam wiele spraw pro bono. Pomysł na założenie fundacji sam do mnie przyszedł. Kilka lat temu poznałam dziewczynę — mamę nieuleczalnie chorego dziecka. Ala nie mówi, nie chodzi, nie siedzi, nie utrzymuje samodzielnie główki. Gdy ją poznałam, moje serce zmiękło natychmiast. Postanowiłam pomóc dziewczynom, ponieważ znajdowały się wtedy w bardzo trudnej sytuacji życiowej. Początkowo była to pomoc niezorganizowana w żadnych ramach prawnych, prosiłam znajomych o wsparcie. W pewnym momencie uświadomiłam sobie, że bardzo chciałabym to robić. Pomyślałam, że najlepszym sposobem zrealizowania tego marzenia, byłoby założenie fundacji. I tak się stało. Określiłam cel – pomoc nieuleczalnie chorym dzieciom i ich rodzinom i założyłam fundację.
W jaki sposób fundacja pomaga? Pomoc podopiecznym nie odgranicza się tylko do aspektów prawnych…
Nie. Pomoc prawna, to tak naprawdę jedna z najmniejszych części naszej działalności. Myślę, że to co odróżnia naszą fundację od innych pomagających chorym dzieciom jest to, że obejmujemy stałą opieką całe rodziny. W tej chwili mamy pod opieką 50 rodzin na terenie całej Polski. Znam osobiście prawie każde nasze dziecko i ich rodziców, dokładnie wiem, czego im potrzeba. U nas nie ma anonimowości. Są bliskie, przyjacielskie relacje. Chorym dzieciom pomagamy w rehabilitacji, pokrywamy lekarstwa, środki opatrunkowe, koszty operacji, sprzętu rehabilitacyjnego, wózków rehabilitacyjnych i opieki. Rodzicom dajemy wsparcie psychologiczne i takie zwykłe, ludzkie – często dzwonimy do nich i rozmawiamy. Staramy się pomagać także zdrowemu rodzeństwu chorych dzieci, którego życie bardzo często jest podporządkowane chorobie brata czy siostry. Kupujemy im wyprawki szkolne, wysyłamy na wakacje.
Powiedziała Pani, że zna pani wszystkich swoich podopiecznych? Czy to konieczne ?
Nie wiem, czy konieczne, ale nie wyobrażam sobie inaczej. Nigdy nie chciałam tworzyć fundacji, w której jest duża anonimowość. Nie wiedzieć komu pomagam — takiej fundacji – korporacji, jak ja to nazywam. Często ludzie, którzy naprawdę potrzebują pomocy, bardzo wstydzą się o nią poprosić. Mamy wiele rodzin w fundacji, w których są samotne mamy. Otrzymują od państwa 1300 zł zasiłku miesięcznie. A dla porównania standardowy wózek dla niepełnosprawnego dziecka kosztuje 22 tys. zł, jeden turnus rehabilitacyjny 5800 zł. Dlatego ważne są dla mnie spotkania bezpośrednie, żeby poznać sytuację tych rodzin. Pamiętam kiedy pierwszy raz spotkałyśmy babcię Irenę, która wychowuje niepełnosprawnego wnuczka. Między słowami powiedziała, że ma bąble na nogach. Od czego te bąble pytałyśmy… — Usłyszałyśmy, że od prania. Jakiego prania? Ciągnęłyśmy dalej… — Bo jak piorę te rzeczy, to trudno mi jest się schylić nad wanną, strasznie boli mnie kręgosłup. Wtedy wchodzę do wanny i depczę te rzeczy, żeby wycisnąć wodę i te detergenty strasznie niszczą mi skórę. W taki sposób dowiedziałyśmy się, że 70- letnia babcia Irena nie ma w domu pralki. Kupiliśmy jej pralkę!
W Polsce działa około 17 tysięcy fundacji… trudna jest walka o pieniądze dla podopiecznych ?
Gdy założyłam fundację zaczęłam zastanawiać się w jaki sposób pozyskiwać pieniądze na działalność, ponieważ nigdy tego wcześniej nie robiłam. Początkowo dzwoniłam do znajomych prawników, opowiadałam im o sytuacji Ali. Celem był wózek, który kosztował 12 tysięcy złotych, a później remont mieszkania. Szybko jednak doszłam do wniosku, że nie mogę do nich dzwonić miesiąc w miesiąc, bo przestaną odbierać ode mnie telefon. I wtedy wpadłam na pomysł, że wydam kalendarz z prawniczkami. Akcję nazwałam KOBIETY PRAWA 2012. Stwierdziłam, że skoro sama jestem prawnikiem, to może udałoby mi się zmobilizować polskich prawników do pomagania. Trudno było namówić do sesji zdjęciowej kobiety, które nie są profesjonalnymi modelkami… Każda wykonuje poważny zawód, na dodatek nie może się w żaden sposób reklamować. Udało się! Stworzyliśmy kalendarz i zorganizowaliśmy aukcje we Wrocławiu, Krakowie i Warszawie, które do dziś są zwieńczeniem każdej naszej akcji charytatywnej, a kontynuujemy je co roku. Czytaliśmy już z prawnikami bajki w Polskim Radiu i powstały dwa audiobooki z bajkami dla dzieci z muzyką Piotra Rubika. Była akcja SMAKI NIEBA I ZIEMI i warsztaty kulinarne — wtedy powstała piękna książka kucharska. W ubiegłym roku zorganizowaliśmy akcję mającą odpowiedzieć na pytanie jak zdrowo żyć, być spełnionym i szczęśliwym człowiekiem – ZNAJDŹ SENS. W tym roku, w ramach akcji ŻYCIE JEST PODRÓŻĄ powstała książka podróżnicza. Każda nasza akcja charytatywna kończy się wydaniem jakiejś publikacji, z której dochód przeznaczamy na pomoc naszym podopiecznym oraz organizujemy aukcje w czterech miasta w Polsce – doszedł jeszcze Gdańsk.
Podróże kształcą, co przez ostatnie pięć lat dało pani prowadzenie fundacji. Oprócz satysfakcji…
Te ostatnie pięć lat z fundacją, to najbardziej ekscytująca i rozwijająca podróż, jaką kiedykolwiek odbyłam. Od czasu kiedy prowadzę fundację mogę powiedzieć, że jestem spełnionym człowiekiem. Pomaganie innym, daje mi bardzo wiele. Od mam chorych dzieci uczę się bezwarunkowej miłości i oddania drugiemu człowiekowi. Rodzice chorych dzieci, to niesamowicie mądre życiowo osoby, od których można czerpać garściami. Bardzo lubię spotkania z nimi. Ich miłość do chorych dzieci jest nie do opisania. Im dłużej prowadzę fundację, tym bardziej jestem w tę działalność zaangażowana i znajduję tutaj niesamowicie dużo inspiracji.
Zdarzyło się, że ktoś odmówił wsparcia działań fundacji?
Wiele razy, ale nie oceniam tego, przecież nie mogę i nie chcę zmuszać kogokolwiek do pomocy. Usłyszałam nawet „współczuję pani takich zainteresowań i działań” a ja uśmiecham się i robię swoje. Nauczyłam się jednego, że jeśli ktoś, nie czuje w sobie potrzeby pomagania, nie należy go do tego zmuszać. Myślę, że w życiu większości z nas przychodzi prędzej czy później taki moment, że zaczynamy głębiej się zastanawiać nad tym, co jest ważne. Gdy zaspokoimy wszystkie swoje potrzeby konsumpcyjne, zaczyna nam czegoś brakować. Nie ma nic bardziej pozytywnego niż pomoc innym. To daje wiele satysfakcji, radości i… bardzo uzależnia. Ale jest to zdrowe uzależnienie, dzięki któremu czujemy się lepiej i w rezultacie… stajemy się lepszymi ludźmi. Pomaganie – w szczególności chorym dzieciom – bardzo uwrażliwia.
W tym roku minęło 5 lat działalności fundacji. Co uważa Pani za swój największy sukces ?
Nie mogę pochwalić się tym, że spowodowaliśmy, że nasze dzieci wyzdrowiały, albo zaczęły chodzić, czy mówić. Mamy w fundacji tak ciężko chore dzieci, że jest to niemożliwe. Myślę jednak, że największym moim sukcesem jest to, że Fundacja Między Niebem a Ziemią jest organizacją, która realnie pomaga – sprawiamy, że naszym rodzinom żyje się lepiej i mają poczucie bezpieczeństwa. Fundacja to organizacja bliskich sobie ludzi, którzy nawzajem się bardzo wspierają. Na corocznych zjazdach fundacyjnych rodzice chorych dzieci mają możliwość poznać się ze sobą, zaprzyjaźnić i wymienić doświadczenia. To jest bardzo ważne.
Czy cztery tysiące dla rodziców niepełnosprawnego dziecka, to dobry pomysł ?
Uważam, że nie. Przede wszystkim dlatego, że rodziny, w których znajdują się nieuleczalnie chore dzieci, potrzebują stałej pomocy. Jednorazowa kwota niewiele im da. Może tylko tyle, żeby na początku kupić kilka niezbędnych rzeczy. Ale co później? Nieuleczalnie chore dzieci żyją nawet i 30 lat albo i dłużej. Zawsze jeden z rodziców musi zrezygnować z pracy, żeby się dzieckiem zajmować. Nie ma innej możliwości, bo taka opieka to 24h na dobę. Uważam, że ważniejsze byłoby stworzenie tym rodzinom systemowej pomocy. Po 5 latach działalności fundacji i bycia blisko tych rodzin, widzę że jest kilka bardzo ważnych rzeczy wymagających rozwiązania. Po pierwsze umożliwienie rodzicom niepełnosprawnych dzieci na podejmowanie choćby dorywczej pracy, bez konieczności rezygnowania z zasiłku w wysokości 1,300 złotych. Wielu rodziców marzy o tym, żeby wyjść z domu. Choć na chwilę. Chętnie podjęliby dorywczą pracę przez kilka godzin dziennie czy w tygodniu. Dziś jest to niemożliwe, ponieważ jakakolwiek aktywność, za którą ci rodzice otrzymaliby jakiekolwiek wynagrodzenie wiąże się z tym, że państwo zabierze im zasiłek. W Polsce nie ma stacjonarnych ośrodków, które mogłyby tymczasowo zaopiekować się chorym dzieckiem, to powoduje, że rodzice nie mogą nigdzie wyjechać, wyjść ani odpocząć, ponieważ nie mają z kim zostawić dziecka. Niewiele osób chce się opiekować chorymi dziećmi – nie potrafią, boją się. I jest to zrozumiałe. Mamy w fundacji kilka opiekunek, ale bardzo trudno znaleźć takie osoby. Kolejna kwestia wiąże się z pomocą, którą mogłaby dostawać matka nieuleczalnie chorego dziecka w przypadku, gdy dziecko po np. 30 latach umiera. Taka matka ma wtedy ponad 50 lat. Zakładając, że nigdy nie pracowała bo zajmowała się chorym dzieckiem, jej szanse w tym wieku na znalezienie pracy są bardzo małe.
Dlaczego Między Niebem a Ziemią?
Bo większość fundacyjnych dzieci żyje pomiędzy Niebem a Ziemią. Nie są jeszcze TAM – w Niebie, ale już nie do końca tutaj — na Ziemi…
Niestety wielu z podopiecznych jest już tylko TAM…
To prawda. Od początku działalności naszej fundacji czwórka dzieci odeszła. To są bardzo trudne chwile. O śmierci dziecka nigdy się nie zapomina. Specjaliści mówią, że ból w takim przypadku z roku na rok jest coraz większy. W filmie „Między Światami” Nicole Kidman, w roli matki, która straciła dziecko w wypadku samochodowym, wypowiada słowa: śmierć dziecka ciąży jak ciężki kamień w kieszeni. Czasami budzisz się i ten kamień jest tak ciężki, że nie masz siły wstać z łóżka, a czasami wiesz, że on jest, ale potrafisz o nim na chwilę zapomnieć… Staramy się wspierać rodziców również po śmierci dzieci.
W jaki sposób można wesprzeć działania fundacji?
Najprościej wpłacić darowiznę, albo kupić książkę „Życie jest podróżą”… Można pracować jako wolontariusz. Można też odwiedzić naszych podopiecznych i po prostu porozmawiać z nimi. Im bardzo tego brakuje. Zwykłej rozmowy, odwiedzin, spotkania. Czasami wydaje nam się, że żeby pomagać trzeba zrobić coś wielkiego lub posiadać jakąś ogromna sumę pieniędzy, a to nieprawda. Czasami wystarczą proste gesty, które dla naszych podopiecznych niejednokrotnie znaczą więcej, niż pomoc materialna.