Wściekła matka

Wściekła matka

by -
Iga, gdy ma naprawdę zły dzień, potrafi krzyknąć na swoją córkę tak, że mała aż kuli ramiona. Magdzie w przypływie ogromnej wściekłości zdarza się wrzasnąć na swojego syna: „Zamknij się już, do cholery”. Ania, kiedy jej sześciomiesięczna córka płakała trzecią godzinę, rzucała pod nosem wulgaryzmy, a w końcu rzuciła butelką dziecka w ścianę.

 

Wszyscy dookoła uważa­ją je za cud­owne, troskli­we mat­ki. One same tak nie myślą, nękane są przez wyrzu­ty sum­ienia i nigdy, przenigdy nie przyz­nały­by się niko­mu do tego, jak się cza­sem zachowu­ją. Ani do tego, że cza­sem mają ochotę stłuc cały ser­wis, bo tak są złe na swo­je dzieci. Wściekła mama nijak pasu­je do prze­cież do obrazu kocha­jącej, troskli­wej rodzi­ciel­ki.

wsciekla_matka

Dziecko – wiel­ki wyrzut sum­ienia

Kiedy cza­sem odsłon­imy jed­nak słod­ką zasłonę, rysowaną przez media i ugłaskane zdję­cia z kolorowych mag­a­zynów, może­my usłyszeć: „cza­sem brak mi sił”, „bywam poiry­towana”, „nie zawsze jest różowo”, czy „spodziewałam się, że to wyglą­da trochę inaczej”. Ale nigdy: „Cza­sem jestem tak wściekła na swo­je dziecko, że wyszłabym z domu i nigdy nie wró­ciła”. Dlaczego nie mówimy o tak skra­jnych emoc­jach, które przeży­wa ogrom matek?

Przyz­nanie się do utraty panowa­nia nad sobą budzi wstyd i przede wszys­tkim — ogromne wyrzu­ty sum­ienia. Tak przed­staw­ia to Iga, mama 5‑letniej Mai:

- Maja jest typem słod­kiej dziew­czyn­ki, bard­zo gadatli­wej zresztą. Uwiel­bi­am ten jej słod­ki szczebiot, tylko… cza­sem po pros­tu doprowadza mnie do złoś­ci to, że ona mówi tyle wtedy, kiedy powin­na coś zro­bić. Przykład — ma się ubrać, ale nie trwa to dziesię­ciu min­ut, tylko trzy­dzieś­ci. Bo dlaczego ta mysz­ka z koszul­ki ma taką minę, jak się wiążę kokard­kę, ona nie chce tych majtek, tylko z fal­banką i czy cio­cia w przed­szkolu da jej dzisi­aj to czy tam­to. Odpowiadam cier­pli­wie, aż w pewnym momen­cie, gdy ona cią­gle nie jest ubrana, a ja się spieszę, trafia mnie szlag. Ile moż­na prosić? Wtedy zdarza mi się krzyknąć na nią tak, że widzę pan­iczny stra­ch w jej oczach, a krzy­cząc, wiem już, że będę tego żałować. Kil­ka razy popłakałam się z tego powodu, gdy mnie nie widzi­ała. Prze­cież ona tylko chce mnie zain­tere­sować, lubi ze mną rozmawiać..Koszmarnie się tego wsty­dzę — doda­je Iga.

Wraże­nie bycia „złą matką” potęgu­je jeszcze fakt, że u innych kobi­et takich zachowań nie obser­wu­je­my. One albo tłu­maczą, albo cier­pli­wie czeka­ją, albo po pros­tu krzykną, ale nie „takim” tonem. Zapom­i­namy jed­nak, że daje­my się ponieść emocjom zwyk­le wtedy, kiedy jesteśmy same.

Na skra­ju emocji

Brak kon­troli nad emoc­ja­mi zdarza się każde­mu z nas. Niek­tórzy w przypły­wie wściekłoś­ci potrafią się rozpłakać, inni — uderzyć w coś, jeszcze inni — „rzu­cić mięsem”. To ostat­nie zdarza się Magdzie, która każdy wybuch w stronę dziec­ka poku­tu­je później bólem głowy.

- Sama nie wiem, dlaczego cza­sem potrafię krzyknąć coś zupełnie nieak­cep­towanego do swo­jego dziec­ka, jak na przykład: „Zamknij się już, do jas­nej cholery”. Żeby było śmieszniej, jestem ped­a­gogiem, całą teorię mam w małym pal­cu. Wiem, że nie powin­nam odzy­wać się tak do włas­nego dziec­ka. Zdarza się to rzad­ko, ale zdarza. Chy­ba mam ochotę go w końcu zszokować, żeby przes­tał zachowywać się nieznośnie. Prob­lem w tym, że powin­nam go wysłać do poko­ju, jak zawsze, na karę. I czekać, tłu­maczyć i czekać i tłu­maczyć… ale cza­sem „puszcza­ją mi ner­wy”. Gdy­by ktoś to kiedyś zobaczył, chy­ba umarłabym ze wsty­du. Taka mat­ka z patologii. Chwil­a­mi uważam się za oszustkę – propagu­ję coś, doradzam kon­sek­wencję i opanowanie, a sama nie umiem nad sobą zapanować… — Mag­da zaw­iesza głos.

3 KOMENTARZE

  1. Czy oby wystar­czy roz­mowa z psy­cholo­giem ? Może prob­lem tkwi w więk­szym zaan­gażowa­niu part­nera Tatu­sia? Utarło się, że sko­ro Mat­ka kar­mi pier­sią, to jak­by z góry, dziecko jest przy­należne do niej. Ojciec boi się wziąć na ręce, bo coś zro­bi, więc odd­a­je Mamie, bo tam jest bez­pieczne, nie wykąpie, bo mógł­by je utopić, nie pójdzie na spac­er, bo mógł­by nie zauważyć, że dziecko się odkryło, a w ogóle to więk­szość z nich jest wygod­nic­ka i sądzą, że jak chodzą do pra­cy, to jest zwol­niony z obow­iązków przy dziecku. Potem dzieje się tak jw. opisane nieste­ty, a psy­cholog w tym przy­pad­ku powinien być tylko wisienką na tor­cie.

  2. W ogóle się z tym nie zgadzam, a już na pewno nie z tym, że “więk­szość z nich” jest wygod­nic­ka. Mój mąż jest bard­zo zaan­gażowany w opiekę nad dzieck­iem, mężowie koleżanek również, a wszys­tkim nam zdarza się cza­sem wybuch­nąć. bo prze­ciez ktoś pra­cow­ac musi, kiedy maz jest w pra­cy to nie zadz­wonię i nie powiem: “wracaj, Zuza jest nie do wytrzy­ma­nia”. I wtedy cza­sem zdarza mi się gotować ze złoś­ci.

  3. Ciekawy artykuł ale dla mnie “niedokońc­zony”. Liczyłam na jakąś sen­sowną puen­tę, rady na koniec, a wskazówka sko­rzys­ta­nia z “rady z porad­ników” jest pójś­ciem na łatwiz­nę.

Dodaj komentarz