Wszystko albo nic według Evity Urbanikovej
Kilka lat temu, kiedy straciła pracę w redakcji, stwierdziła że nie wróci więcej do korporacji. Postanowiła, że będzie pisać książki, ale żaden z wydawców nie chciał wydać powieści. Wtedy postanowiła “Wszystko albo nic”, wzięła kredyt i wydała ją sama. Do tej pory napisała kilkanaście książek, każda z nich kończy się happy endem. Podobnie ułożyło się jej życie. Kiedyś samotna matka, dzisiaj szczęśliwa żona, kobieta sukcesu. Na ekranach polskich, słowackich i czeskich kin, można obejrzeć ekranizację jej pierwszej książki. O kobiecości, życiowych błędach i oczywiście o macierzyństwie Magdalenie Łyczko opowiada Evita Urbaníkova.
Pierwsze babskie pytanie: co trzeba zrobić, żeby tak dobrze wyglądać parę miesięcy po ciąży?
Oprócz niemowlaka, wspólnie mamy jeszcze czwórkę dzieci. Poza tym nie jestem typową matką na macierzyńskim, która dużo odpoczywa i śpi, ale taką która zanim położy się do łóżka, musi wszystko ogarnąć, czasopisma, wydawnictwo, maile… i dopiero wtedy oddech.
Jest pani kobietą sukcesu?
Ano — z języka słowackiego — Tak [śmiech]
Odpowiadając nie, skłamałabym. Udawałabym skromną, i zwyczajnie kłamała, a przecież za tym sukcesem stoi kilka lat ciężkiej pracy. To owoc wielu projektów, które się udały i kilku, z których nie wyszło nic. Trzeba próbować i ciężko na to pracować.
Co zainspirowało Panią do napisania książki?
Od kiedy jestem w związku, nie napisałam żadnej porządnej książki! [śmiech] Zawsze piszę o realnym życiu, o tym co naprawdę się zdarzyło. Myślę, że w tym tkwi ich sukces, czytelniczki widzą w moich bohaterkach siebie, swoje matki, siostry, przyjaciółki, odnajdują podobieństwo do swoich historii życiowych. Każda książka w przeciwieństwie do szarej rzeczywistości, zawsze kończy się happy endem.
Z którą z bohaterek filmu utożsamia się pani najbardziej?
Z żadną. Nie jestem jak Linda, czy Wanda. Jeśli opisałabym coś ze swojego życia, to nie byłoby dobre. Poza tym, nie chciałabym aby moja mama dowiedziała się o mnie wszystkiego z moich książek. Doświadczenia bohaterów z książki czy filmu, to kompilacja historii kilku osób, które znam. Wszystko jest trochę poukrywane.
Wraz z wejściem filmu do kin na rynku ukazała się książka pod tym samym tytułem. Nie bała się pani? Nowy, trudny rynek…
Trudny, pod jakim względem?
Z czytelnictwem u nas kiepsko. Statystyczny Polak czyta 1 książkę rocznie!
Naprawdę? Mam nadzieję, że to będzie moja książka! Uważam, że przed wypuszczeniem tytułu na rynek, nie można ocenić, czy książka będzie sukcesem wydawniczym, czy nie. Nawet jeśli książka jest dobra, czasami ludzie nie chcą jej czytać. To zawsze jest niespodzianka.
Jaka jest historia powstania filmu?
To proste. Z Peterem Núnezem, który jest producentem filmu, współpracowałam jakieś sześć, siedem lat wcześniej w telewizji. Zadzwonił do mnie i zaproponował, że na podstawie „Wszystko albo nic” zrobimy film. Myślałam, że to będzie produkcja dla słowackiej telewizji. Zaczęliśmy szukać obsady. Słowacja jest małym krajem, więc rozszerzyliśmy poszukiwania o Czechy, w końcu wpisałam w Google: popularny aktor w Polsce i w wynikach pojawił się Michał Żebrowski. Od razu go polubiłam i wiedziałam, że to on zagra główną rolę męską. Mieliśmy wątpliwości, czy się zgodzi, bo jeśli ktoś jest popularny, to najczęściej jest bardzo zajęty. Przesyłaliśmy mu scenariusz i udało się. W podobny sposób szukaliśmy aktorów do ról drugoplanowych, tak trafiliśmy na Pawła Deląga oraz Krzysztofa Tyńca.
Jak na film zareagowała polska publiczność?
Inaczej niż Czesi i Słowacy. Polaków bawiły zupełnie inne sceny, generalnie trochę mniej się śmiali i byłam tym odrobinę rozczarowana, ale premiera rządzi się innymi prawami niż zwykle projekcje. Niestety w polskiej wersji widzowie nie zobaczyli gorącej sceny miłosnej z Michałem Żebrowskim… W Czechach i na Słowacji film bije rekordy popularności. Lepsze wyniki miał tylko Titanic i Avatar.
Jesteśmy trochę inni, szczególnie w kwestii poczucia humoru…
I całe szczęście. To przecież normalne.
Ma pani własną audycję radiową, wydaje magazyn dla kobiet, pisze książki… Co jest przed Panią?
Nie wiem, mój najmłodszy synek ma 5 miesięcy, więc trochę teraz zwolniłam, przez pierwszy jego rok chcę być z nim, a później nie wiem, zobaczymy. Książki są dostępne, ale po sukcesie filmu ich sprzedaż wzrosła, mamy bardzo dużo nowych ofert.
Kiedy budzisz się z poczuciem wdzięczności za to, co masz, to masz też siłę i wolę, by dzielić się tym z innymi, zarażać ich swoją pozytywną energią.
I to czyni nas szczęśliwymi.
Co sprawia największą radość?
Największą radością jest bycie mamą… Kiedy wyjeżdżam na cały dzień z domu, zostawiam nasze maleństwo z Pawłem, a za dwie godziny wracam, bo już tęsknię za synkiem.
Gdyby istniał powrót do przeszłości, chciałaby Pani dokonać jakiś zmian?
Być może gdybym mogła wrócić z doświadczeniami, które mam teraz. Ale nie, każde doświadczenie to lekcja… gdybym nie odrabiała ich tak sumiennie, nie było by mnie dzisiaj tutaj… Może uniknęłabym kilku pomyłek dotyczących relacji partnerskich. Teraz mnie pani zmusiła do zastanowienia się na tym. Właściwie to jestem wdzięczna, za każdy błąd życiowy.
Wróćmy do polskiego wątku… Jak pani poznała męża?
Pracował w drukarni, w której drukowałam swoje książki. Znaliśmy się od 4 lat. Nasz kontakt ograniczał się jedynie do służbowych rozmów telefonicznych. Paweł był zabawny, lubiłam z nim rozmawiać. W końcu spotkaliśmy się twarzą w twarz. Wypiliśmy wspólną kawę, zjedliśmy lunch… i rozmawialiśmy, rozmawialiśmy, rozmawialiśmy. Doszło do tego, że sprawy służbowe załatwialiśmy w ciągu pięciu minut i dalej rozmawialiśmy o życiu… związkach, dzieciach… przeszłości.
Kto zakochał się pierwszy?
On! Postanowił mnie zdobyć. O tym, że coś jest na rzeczy, zorientowałam się w grudniu. Przed kolejnym spotkaniem, stałam przed szafą i lamentowałam w myślach „co ja mam założyć, przecież tu nic nie ma!”, wtedy dotarło do mnie, że od bardzo dawna nie miałam takiego problemu. W styczniu mieszkaliśmy już razem.
Oboje macie dzieci z poprzednich związków. Rodzina patchworkowa to wyzwanie?
O tak! I nie zawsze takie wyzwania kończą się dobrze. Szczególnie kiedy dzieci są przeciwne takiej relacji. Nasze bardzo nam pomogły. Dość szybko staliśmy się zgraną paczką przyjaciół. Za pierwszym razem wzięliśmy je na weekend zapoznawczy, od razu złapały nić porozumienia, świetnie się bawiły i właściwie nic nie musieliśmy robić. Żadnych problemów, że typu ktoś kogoś nie lubi, nie akceptuje. To było naprawdę fajne! Jedynym problemem był dystans.
Gdzie teraz mieszkacie?
W Bratysławie, ale tak naprawdę to mamy dwa domy. Córki Pawła, mieszkają z mamą na Zaolziu, a my w Bratysławie, więc co drugi weekend żyjemy między Śląskiem Cieszyńskim, a Bratysławą… Cały czas w drodze, ale dobrze nam z tym.
Żałuje pani czegoś?
Tak, czasami tkwiłam zbyt długo w związkach bez przyszłości. To było niepotrzebne, czekałam na cud, ale on nigdy nie nastąpił. Powinnam była zerwać wcześniej, ale wtedy się na to nie odważyłam. To jedyne, czego żałuję.
Co jest najważniejsze w życiu?
Mieć satysfakcję z tego co się ma, a nie być nieszczęśliwym z tego, czego się nie ma.
Jeśli każdego dnia budzisz się myśląc, że są ludzie, którzy mają więcej od ciebie, odnoszą więcej sukcesów, mają więcej dzieci, pieniędzy czy czegokolwiek to jesteś nieszczęśliwa. Ale kiedy budzisz się z poczuciem wdzięczności za to, co masz, to masz też siłę i wolę, by dzielić się tym z innymi, zarażać ich swoją pozytywną energią. I to czyni nas szczęśliwymi. To jest coś, czego uczymy dzieci – ciesz się z tego, co masz, nie zazdrość, bądź hojny, życzliwy. Moja najlepsza przyjaciółka jest Eurodeputowaną, dobrze sytuowaną, ale nie zazdroszczę jej tego, ja się cieszę, że jej się tak wiedzie! Ma swoją firmę, jest bardzo bogata, niedawno się rozwiodła i często do nas wpada. Gdybym była zazdrosna, to nie mogłybyśmy być przyjaciółkami, a w przyjaźni nie ma miejsca na zazdrość. Tego właśnie uczymy dzieci — trzeba wszystkich szanować i nie zazdrościć, ale też ciężko pracować. Zawsze mówię naszym dzieciom, że muszą ciężko pracować na to, by się dorobić, by być kimś i by być szczęśliwymi. Muszą znaleźć dobrą pracę.
Co pani myśli kiedy słyszy, że jest inspiracją dla innych kobiet?
Dla mnie to coś nowego. To trochę stresujące, bo nie chcę być odpowiedzialna za innych — oprócz moich najbliższych — oczywiście. Ludzie najczęściej widzą tylko wierzchołek mojego życia, myślą sobie: ona to ma życie, jest w radio, w gazetach, ale nie widzą tego, że w weekendy pracuję po nocach, że nie mogę wyjść z dziećmi, bo muszę pracować… To samo do mnie nie przyszło, to wszystko okupione jest ciężką pracą.
W Słowacji celebryci zachowują się jak bogowie. Na pewno nie poszliby na głębokie i szczere zwierzenia na temat ich prywatnego życia odpowiadając na to pytanie. Chcę powiedzieć jedno. Przez pewien okres byłam samotną matką. I jeżeli jest coś, co chciałabym przekazać innym kobietom w podobnej sytuacji, to, by ten czas kiedy są nieszczęśliwe szybko minął. By się nie poddawały, nie pozwalały sobie być nieszczęśliwe. Bez względu na to z jakiego powodu wasza rodzina się rozpadła, nie możecie na tym kończyć, musicie iść dalej! Wiem, że jest ciężko – płaczesz, jesteś smutna, może czujesz się zdradzona, myślisz, że już nigdy nie spotkasz kogoś, kto będzie dla ciebie jak ten, który odszedł. Okej, przez jakiś czas nie da się tego uniknąć, ale nie można w tym trwać wiecznie. Proszę mi uwierzyć, znam kobiety, które trwają w tym letargu latami! Spotykam taką kobietę, w styczniu, grudniu, lipcu, następnym lipcu, a ona nadal z takim samym nastawieniem! Trzeba też zdać sobie sprawę, że to nie jest najgorsze doświadczenie na świecie! Poważne problemy ze zdrowiem, śmierć, to jest dramat. Po prostu w tym momencie nie masz faceta. Tyle! Może to zainspiruje inne kobiety to działania. Po pierwsze nie daj się smutnym emocjom! A po drugie, kobieto — bądź dla siebie największym wsparciem! Faceci zawsze są w jakiejś grupie, a my ze sobą walczymy. Nie rozumiem tego. Kobiety muszą się wspierać i sobie pomagać. Uczymy córki, by nie dawały się traktować mężczyznom w zły sposób, ale nie uczymy by były dobre dla siebie i solidarne z innymi kobietami.
Czy po nieudanym małżeństwie, podobnie jak miliony kobiet na świecie zadawała Pani sobie pytanie: czy jeszcze kiedyś będę szczęśliwa — w domyśle — czy będzie inny mężczyzna?
Gdyby zadała mi pani to pytanie pięć lat temu, albo gdyby ktoś mi powiedział, że za parę lat będę miała trzecie dziecko, drugiego męża i będę twardo stąpać po ziemi, to chyba nie uwierzyłabym, bo zakładałam że już do końca życia będę samotną matką. A tu nagle tsunami – zjawił się on! Pisał SMSy, dzwonił, wysyłał kwiaty, zabierał na narty – prawie zawsze byliśmy razem!
Jest wsparciem…
Tak! By być ze mną, rzucił pracę. Cały czas mi pomaga, dzielimy się obowiązkami. Związki najlepiej się układają, kiedy ludzie są razem. Przeprowadził się więc do Bratysławy, wtedy zaczęły kiełkować we mnie myśli o podjęciu działań na rynku polskim.
Będzie druga część „Wszystko albo nic”?
Nie, ale dla mnie to ta historia jest zakończona. Wszyscy są szczęśliwi, nie chcę tego niszczyć. Bo jeśli mam napisać kolejną część to muszę zrobić coś, co sprawi, że już nie będą szczęśliwi. To zamknięta historia.
Czego powinnam ci życzyć?
Dłuższego snu. (śmiech)