Prosta sprawa — zabawa, rozmowa z Pawłem Zawitkowskim
Pułapką wszystkich rodziców jest podświadome wyszukiwanie zabawki, która da im chwilę spokoju. Dzieci z kolei uważają, że najfajniejsze przedmioty, to te których używamy na oczach dziecka. W związku z tym, że najczęściej trzymamy w ręku komórkę albo siedzimy przed telewizorem, to dziecko myśli, że są to rzeczy warte uwagi. W co się bawić z dziećmi, o błędach rodzicielskich i lenistwie, rozmawiamy z Pawłem Zawitkowskim.
Magdalena Łyczko: Czy istnieje idealna zabawka dla dziecka?
Paweł Zawitkowski: Nie ma jednej idealnej zabawki dla dziecka, bo świat jest troszkę bardziej skomplikowany i myślę, że od razu powinniśmy się przygotować na to, że – po pierwsze są różne zabawki na różnych etapach rozwojowych i tutaj takim przewodnikiem po tych etapach nie są poradniki tylko samo dziecko. Dobrze jeśli rodzic w trakcie zabawy asystuje, a nie tylko daje i odchodzi. Dzięki obserwacji, w jaki sposób dziecko eksploruje przestrzeń, w jaki sposób bawi się daną zabawką, możemy poznać jego potencjał i jego preferencje. To, co jest najważniejsze, jaki ma temperament, które zabawki bardziej go interesują.
… przecież nie jesteśmy tacy sami
Dokładnie, tyle jest preferencji, ile jest dzieci. Jeżeli damy sobie czas na to, żeby obserwować dziecko i asystować mu przy zabawie – do czego serdecznie namawiam — nasze wybory zabawek dla niego będą dużo bardziej trafne, bardziej zgodne z oczekiwaniami dziecka, bardziej odpowiadające jego możliwościom intelektualnym, jego potencjałowi, ale też wyciągające na wierzch jego ograniczenia.
Gdy idziemy do sklepu powinniśmy dać wolną rękę maluchowi w kwestii wybory zabawki?
Musimy się tego nauczyć. Dziecko jest najbardziej wymagającym partnerem. Z dorosłymi sobie radzimy uciekamy się do prostych rozwiązań: jeżeli ktoś nie chce słuchać, to albo go ignorujemy, albo go zakrzykujemy. Z dzieckiem nie da się tak zrobić. Musimy stanąć na wysokości zadania i uruchomić ekstremalne możliwości negocjacyjne i na każdą okazję mieć przygotowaną jakąś furtkę ucieczki.
Na przykład…
Zawsze podpowiadam rodzicom, że jak idą do sklepu z zabawkami, to żeby zaplanowali sobie za chwile jakąś super ekstra atrakcję, jakąś aktywność – jakiś park linowy, plac zabaw czy kino, cokolwiek. Coś co dziecko niesłychanie podnieca w tym momencie. Tak, żeby móc użyć tego jako tej furtki, dzięki której możemy się wycofać z grząskiego podłoża po którym stąpamy, bo dziecko uparło się na jakąś zabawkę. Ale!
Po pierwsze: słuchać się dzieciaka, pójść z nim do sklepu, koniecznie patrzeć na co zwraca uwagę, przesiewać te informacje przez to, co wiemy na temat manipulowania kolorami czy postaciami.
Po drugie: uczyć dziecko. Możemy to robić pokazując mu nasze wybory. Czyli możemy pozwolić na samodzielny wybór, zakup zabawki nawet jeżeli ona kompletnie nie spełni jego oczekiwań i kupić taką, która jest zbliżona do jego oczekiwań. Nam się wydaje że będzie lepsza i powiedzieć dzieciakowi „słuchaj, mi się wydaje, że ta będzie lepsza, ale chodź sprawdzimy w domu”. Oczywiście wtedy kupujemy dwie zabawki, ale jakoś trzeba się z tym zmierzyć. Podczas zabawy wyjdzie, kto miał lepszy pomysł i my wtedy to relacjonujemy, opowiadamy, czyli aktywnie bardzo podchodzimy do tego i dziecko koniec końców po iluś tam doświadczeniach, uczy się mechanizmów wyboru, mechanizmów eliminacji, tego że czasem z czegoś trzeba zrezygnować na rzecz czegoś innego. To jest strasznie fajny człowiek, tylko kompletnie niedoświadczony, ale uwaga dużo bardziej logiczny w swoich wyborach niż my. W związku z czym myślę, że to jest taka wzajemna edukacji i z tego trzeba skorzystać.
Dziecko jest najbardziej wymagającym partnerem. Z dorosłymi sobie radzimy uciekamy się do prostych rozwiązań: jeżeli ktoś nie chce słuchać, to albo go ignorujemy, albo go zakrzykujemy. Z dzieckiem nie da się tak zrobić.
Jakie błędy podczas zabawy z dzieckiem popełniają dorośli?
Z racji swojego zawodu unikam terminu błędy. Uczę się unikać pojęcia błędy szczególnie gdy chodzi o rodzicielstwo, dzieci i rodziców — to termin pułapka. Bo u nas jest mnóstwo takich pułapek w przestrzeni, które nas wciągają. Na przykład nawyki, rytuały, przyzwyczajenia i preferencje chociażby. I to dotyczy jedzenia, zabawek, snu, czegokolwiek. Podstawową pułapką, w którą wpadają wszyscy rodzice jest to, że wyszukujemy podświadomie zabawki, które dadzą nam spokój. Dziecko zajmie się zabawką i będę miał spokój. I można naprawdę na pierwszy rzut oka rozpoznać takie zabawki, które po prostu powodują kompletny kociokwik poznawczy u małego dziecka, taki szał wykonywania kompletnie niepotrzebnych ruchów. Na przykład coś włączam, zaczyna mi się świecić, przerzucam jedno do drugiego, zaczyna grać, itd. To tez jest potrzebne ale to na 5 minut w życiu człowieka. To jest ta podstawowa pułapka.
Najfajniejsze są przedmioty, które dorośli używają na oczach dziecka. Niestety, w związku z tym, że najczęściej używamy, komórki i telewizora, to dziecko myśli, że to są te rzeczy, które są najwięcej warte.
Czasem robimy to świadomie, być mieć chwilę wytchnienia…
Ja nie obwiniam rodziców, bo każdy chciałby mieć chwile spokoju, przecież to normalne. Umówmy się, wiemy co robi dziecko z naszym życiem. To jest przecudna przygoda ale czasem trzeba zamknąć oczy i odpocząć. Natomiast to jest najczęstsza pułapka czyli narzucamy dziecku jakieś swoje wybory. Ewentualnie wybieramy takie gry i zabawy które odsuwają nas od dziecka, a przecież powinno być odwrotnie. Najlepsze jest to, że my możemy uczestniczyć w zabawie dziecka. Możemy odsunąć się na drugi plan, stać się jak gdyby partnerem, ale czasami wycofać się z tego. Jest mnóstwo zabawek które angażują fantastycznie rodziców, nie pozwalając przejmować im roli wiodącej. To kolejna pułapka, że chcielibyśmy być samcem alfa w każdej sytuacji i w rodzinie. Zawsze powtarzam rodzicom, że jak się pojawia małe dziecko, niezależnie czy jest to dziewczyna czy chłopak, zawsze jest samcem alfa i możemy się wycofać na z góry upatrzone pozycje, bo to jest po pierwsze — obserwowanie jak kwitnie nasze dziecko jest fajną przygodą, a po drugie — może to dziecko, ale od niego możemy się najwięcej nauczyć. Nie od naszych rodziców, w szkole, czy na studiach, tylko właśnie od naszego dziecka.
Mali nauczyciele są wspaniali ale przyzna Pan, że najlepszymi narzędziami dydaktycznymi — w ich ocenie — są rzeczy codziennego użytku.
Najfajniejsze są przedmioty, które my dorośli używamy na oczach dziecka. W związku z tym, że najczęściej używamy, komórki i telewizora, to dziecko myśli, że są to rzeczy warte największej uwagi. To jest kolejna pułapka i trzeba o tym pomyśleć wcześniej. W związku z tym dlaczego nie używać na oczach dziecka częściej niż komórki, łyżki wazowej albo garnka albo bawić się masą solna. Proste rzeczy są zazwyczaj najbardziej trafioną propozycja dla dziecka. Dlatego, że proste rzeczy to otwarte pole do tworzenia nowych koncepcji, do tworzenia jakiś związków przyczynowo — skutkowych. Prostych, do tego żeby zacząć kombinować i konstruować, budować albo np. dewastować. Dlaczego nie? Domowe przedmioty są niezbędne w rozwoju dziecka. W zasadzie podstawowe. One też są potrzebne, bo dziecku potrzebny jest i chleb i woda i jakieś inne pożywienie, i czułość, i bliskość, i sen…
Prosta zabawka — butelka po wodzie mineralnej wypełniona grochem?
Tak. Coś super ekstra prostego jak metka, pudełko po kosmetykach czy po zabawkach, ale też dużo bardziej skomplikowana i udziwniona kupiona zabawka. Nie zgodzę się, że zabawki przetworzone, wydumane są niepotrzebne. Każda z nich jest potrzebna do wypełnienia ogromnego morza potrzeb intelektualnych, ruchowych, manualnych dziecka. Nawet nie wyobrażamy sobie, jak te potrzeby są wielkie. Myślimy, że dziecku wystarczy jezioro Zegrzyńskie, tymczasem Pacyfik i Atlantyk razem wzięte, to jest za mało. Musimy więc razem z nim zatopić się w tym oceanie i wspólnie w nim “pływać”, tym bardziej że jest to bardzo fajna zabawa również dla nas. Bardzo ważne jest to, żeby nie ograniczać się wyłącznie do jednego rodzaju zabawek. Na przykład tylko do takich, które są kreatywne – tego słowa akurat nie lubię przy okazji zabawek – ale niech będzie.
Nie da się opowiedzieć całego świata nie brudząc się, nie ocierając się, nie taplając się w błocie, piasku i nie przedzierając się przez zarośla nad jakąś rzeką.
Jesteśmy trochę leniwi, pracujemy długo, żyjemy szybko, dlatego szukamy prostych recept na załatwienie jakiejś aktywności szybko, łatwo i przyjemnie…
Dla nas przyjemnie, bo mamy jeszcze jakieś 80 różnych innych obowiązków, z którymi musimy zdążyć. W związku z tym to szukanie recepty trochę zabija w nas przestrzeń do komunikowania się z dzieckiem i zabawę razem z nim. Dlaczego mamy jechać na plac zabaw? Bo co? Bo tam jest czysto i tam są inne dzieci i rodzice? Fajnie. Pojedźmy jednego dnia na plac zabaw wszystko jedno czy jest deszcz, śnieg, błoto. Błoto jest też fantastyczną zabawą, ale następnego dnia przejedźmy się na drugą stronę rzeki czy dwie ulice dalej i ulepmy z przydrożnego błota zamek, w którym zostawimy jakiegoś żołnierzyka i wróćmy tam za 3 dni i zobaczymy czy on sobie poradził przez ten czas. A w tym czasie opowiemy: „słuchaj, żeby on sobie poradził, to musi sobie zrobić namiot z gałęzi, które opadają i obłożyć je liśćmi, które właśnie spadają z drzewa. — Dobra tato, a jak on to robi? To chodź, to pojedziemy”. Pojedziemy sobie w sobotę, bierzemy picie, jedzenie i — zdziwią się rodzice jakie rzeczy jest w stanie zjeść dziecko, jeśli siedzi pół dnia budując szałas z gałęzi. Najbardziej znienawidzone ogórki, twarożek “wtrząchnie” w ogóle nie zwracając na to uwagi. Bardzo dużo jeżdżę na spotkania z rodzicami po całej Polsce i do niedawna widziałem całe pola z kolbami kukurydzy. Przepraszam bardzo, ale żaden rolnik się nie obrazi jeśli go poprosimy o kilka takich łodyg i zetniemy nożykiem. Damy plastikowy nożyk dzieciakowi i ułożymy z tego statek kosmiczny. Dlaczego nie? Warto znaleźć na to czas, żeby dziecko miało okazję w życiu te kilka, kilkanaście razy zachłysnąć się taką zabawą. Jeżeli nie będzie miało tego doświadczenia, to podświadomie czegoś mu będzie brakowało i któregoś dnia to sobie odbije na nas albo na kimś innym, albo w jakiś sposób będzie upośledzony, bo nie da się opowiedzieć całego świata nie brudząc się, nie ocierając się, nie taplając się w błocie, piasku i nie przedzierając się przez zarośla nad jakąś rzeką. Tak. Także to jest chyba ten element. Czyli brak czasu, szukanie recept i takie ułatwianie sobie życia. Chociaż muszę powiedzieć, że jak teraz jeżdżę na spotkania z rodzicami, to coraz więcej jest takich, którzy z lubością sobie to życie komplikują i to jest bardzo fajny, radosny trend, że mamy dość takich gotowych rozwiązań. Poszukajmy sobie jakiś innych. To jest fajne.
Fajna zabawka z dzieciństwa Pawła Zawitkowskiego?
(śmiech) Tak, naprawdę mam silny związek emocjonalny z mandoliną, chociaż nigdy na niej nie potrafiłem grać – to jest jeden rodzaj. Drugi rodzaj to była piłka, o której zawsze marzyłem, bo jestem człowiekiem z ulicy, więc tak naprawdę zaczynaliśmy grać – i to nie jest mit – piłką, która była zrobiona ze szmat. Ale największą radość w mojej pamięci sprawiało mi wspomnienie o ołowianych żołnierzykach. Mogłem je skrobać, malować, mogłem rozmawiać sobie korzystając z tych figurek – o różnych rzeczach. Mogłem tworzyć swoje własne światy, niekoniecznie wyglądało to na bitwę, ale np. przetwarzałem sobie te rzeczy, które się działy na co dzień na ulicy, w domu, w szkole i pamiętam one mi zastępowały taką rozmowę i takie życie otwarte na innych. Tak. I to mi się najbardziej podobało, czyli w zasadzie gała, jak u każdego faceta, i mandolina. Do dziś nie nauczyłem się na niej grać, ale pamiętam jak męczyłem wszystkich dookoła rzępoleniem. W końcu wywoływałem jakieś emocje w otoczeniu. No i te ołowiane żołnierzyki, bardzo przepraszam, że nie ma tam żadnego peace makera i zabawki, która wprowadza pokój na świecie. Z wielkim sentymentem wspominam bieganie nad Wisłą. I muszę powiedzieć, że to, co my tam odkrywaliśmy, to była największa przygoda w moim życiu, czego wszystkim dzieciakom serdecznie życzę.
Paweł Zawitkowski, fizjoterapeuta Szkoły Terapii Neurorozwojowej NDT-Bobath. Absolwent kursów Prechtla, Brazeltona, Halliwick, SI-Ayres i innych. Trener szkoły terapii oddechowej dzieci AFE. Konsultant w Klinice Neonatologii i Intensywnej Terapii Noworodka w Instytucie Matki i Dziecka w Warszawie. Autor akcji edukacyjnej oraz kolejnych bestsellerów — książek i filmów pt. “Mamo, Tato co ty na to?”, zawierających ponad 500 stron porad, kilkaset zdjęć i 7 godzin filmów o tym, jak opiekować się najmniejszymi dziećmi i jak wspierać ich rozwój, a także jak aranżować zabawy i przestrzeń dla dzieci większych, by w trakcie szalonej zabawy i nauki zapobiegać zaburzeniom rozwojowym