Mama w czterech ścianach
“Mama w czterech ścianach” powstała podczas drzemek synka Samanthy Wilde. Autorka jest córką znanej pisarki Nancy Thayer (“Powrot do domu”, “Czas przypływu”). Opisując uroki macierzyństwa Samantha jest zabawna, a także momentami boleśnie szczerza, potrafi też podnieść na duchu…
Odkąd na świat przyszedł jej syn Zach, świeżo upieczona mama Joy McGuire chodzi w tych samych dresach. Kocha swoje dziecko, lecz nie może znieść nieobecnego ciałem i duchem, obsesyjnie poświęconego pracy męża oraz jego wiecznie wtrącającej się matki.
Na pomoc własnej mamy, zajętej planowaniem czwartego ślubu, nie ma co liczyć. Joy jest kobietą na skraju załamania nerwowego, lecz wierzy, że odrobina snu i czekolady z powodzeniem rozwiąże jej problemy… do chwili gdy w mieście zjawia się jej były chłopak. Ten sam, którego sekretnie kochała w dniu swojego ślubu. Joy była kiedyś ponętną i pewną siebie singielką. Kim jest teraz? Kiedy usiłuje to ustalić, jej mąż niespodziewanie znika.
Fragment książki „Mama w czterech ścianach”:
Uwielbiam swoje dziecko. Nie, naprawdę, mogłoby się wydawać, że nie, ale jest świetnie. To najlepsza robota ze wszystkich, jakie miałam do tej pory, lepsza niż układanie książek na półkach w bibliotece (na studiach), catering (po studiach) i praca edytora freelancera (moje ostatnie prawdziwe dorosłe zajęcie, które miało przynajmniej coś wspólnego z moim dyplomem z anglistyki). Macierzyństwo to jedyna robota, w której przez cały dzień możesz chodzić w piżamie i leżeć w łóżku, ile chcesz, co jakoś umyka powszechnej uwadze. Ale nie jest to wyłącznie czysta przyjemność. To nie jest czysta przyjemność przez większość czasu. Ale mówią mi, że to minie. Bywa, że kładę się na podłodze i płaczę, a mój mąż zamyka się w łazience ze swoim Nintendo i spędza tam godzinę na załatwianiu się. A ja płaczę, bo też tak chcę. Marzę o tym. Chcę się wysrać i mieć godzinę dla siebie. I mimo uporczywych zaparć, łez i bólu przy wypróżnianiu się jestem na każde zawołanie. Jestem nowo otwartym sklepem sieci 7‑Eleven. Jestem dostępna cały dzień i całą noc. Kiedy jestem sama, czyli przez większość czasu, chodzę po domu topless, bo nie widzę żadnego powodu, dla którego miałabym nosić stanik czy koszulkę. Moje piersi stały się publicznym dobrem, przynajmniej na poziome lokalnej społeczności. Dziecko ssie mniej więcej co dziesiąty oddech, który bierze. Jestem fabryką mleka czynną całą dobę. Jestem mokrym snem każdego mężczyzny – cycata laska w pełni dyspozycyjna. Właściwie to chyba przesadziłam. Z całą pewnością nie jestem niczyim mokrym snem. Zaczęłam nazywać mój brzuch Brzuszydłem, żeby okazać mu więcej czułości. Moje ćwiczenia na niego polegają na tym, że kładę się na podłodze i oddycham. Aerobik ćwiczę w drodze do skrzynki na listy. Kiedy idę podjazdem, żeby wyjąć pocztę, czuję się jak więzień, który właśnie wyszedł na wolność. Słońce mnie razi. Leżę w łóżku, próbuję się zdrzemnąć i słyszę, jak córki sąsiadów bawią się w ogrodzie. Nie śpię; leżę i myślę o tym, jak bardzo ich nienawidzę. Rozmyślam o tym, że one mają wszystko, nawet płaskie brzuchy. Nawet waginy, które wyglądają jak waginy i nikt nie musi im tego wypominać. Moją jedyną bronią jest czas i żałosna nadzieja, że któregoś dnia to one będą klęczeć przy łóżku na kółkach ufajdane kałem, krwią i smółką i będą błagać o leki, a ich szczupłe białe tyłki będą drżeć, kiedy z hukiem wpadną do windy jadącej do macierzyństwa.
Samantha Wilde jest mamą trójki urwisów, profesjonalną instruktorką jogi, byłą pastorką, a prywatnie córką znanej i lubianej pisarki Nancy Thayer. Jej debiutancka powieść powstała podczas drzemek świeżo narodzonego synka.
Współczuję tej Pani bo chyba ma jakiś problem ze sobą i postrzeganiem świata. Tak, macierzyństwo nie jest łatwe, ale nie widzę tego tak negatywnie. Niestety, ale fragment tej książki na pewno nie namówił na przeczytanie jej — dla mnie szkoda czasu na takie niby szczere, ale pełne wrogości wyznania.