Wszystko jest najważniejsze — wywiad z Darią Widawską

Wszystko jest najważniejsze — wywiad z Darią Widawską

by -
Nie umie płakać na zawołanie, ale widownia płacze ze śmiechu kiedy gra. Jest komediantką również poza sceną. Trudno zachować przy niej powagę, bo ciągle żartuje, rozśmiesza, na dodatek jest sarkastyczna.
O macierzyństwie i innych życiowych rolach Daria Widawska opowiada Magdalenie Łyczko.
fot. Krzemińs­ki Jordan/AKPA

Czy wejś­cie w rolę macierzyńst­wa i rezy­gnac­ja z cząst­ki siebie była bolesna?

Nie, to było nat­u­ralne. Czy moją mis­ją było macierzyńst­wo? Też nie, ale dzieci nie pojaw­iły się w moim życiu, z jakiegoś przy­pad­ku. Sko­ro zde­cy­dowałam się na posi­adanie dzieci, to biorę za nie odpowiedzial­ność i ponoszę kon­sek­wenc­je wszys­t­kich decyzji. Jeżeli zde­cy­dowałam się na coś, to nie będę siedzi­ała w kącie i płakała, że po jakiego grzy­ba ja się na to zde­cy­dowałam. W związku z czym, będąc świadomą osobą wiedzi­ałam na co się piszę. Może to nie jest łatwe, że rezygnu­ję ze spotka­nia z koleżanką i napi­cia się kawy – cho­ci­aż bard­zo bym chci­ała – ale też w moim życiu otoczyłam się taki­mi ludź­mi, którzy takie sytu­acje rozu­mieją, i którzy wspier­a­ją mnie w takich momen­tach, kiedy ja jestem trochę mniej dostęp­na. A poza nie czu­ję, że coś poświę­cam. Jak cza­sem mam naprawę dosyć, to po pros­tu mówię: Przepraszam Michał, ale muszę wyjść na zakupy, nie daję rady…

I jak on wtedy reagu­je?

Reagu­je dokład­nie tak samo, jak ja kiedy on czu­je się podob­nie. Wtedy mówię mu, by wyszedł. Odetch­nął. Cza­sa­mi z powodu stre­su, braku opanowa­nia sytu­acji, prze­j­mu­je­my swo­je role – raz on mnie pod­cią­ga do góry, innym razem ja jego. Raz on mi daje odpocząć, innym razem ja daję jemu odpocząć. W pełnych rodz­i­nach, w takich, które się wspier­a­ją, to jest wiel­ki kom­fort. Jak wychowu­je się dziecko w poje­dynkę, jest trud­niej, bo cały czas — 24 h na dobę — jest się w jed­nym tema­cie. Wiem jaki to ciężar, bo Michał cza­sa­mi wyjeżdża na tydzień i wtedy zosta­ję sama z dzieci­aka­mi. Jaka to jest odpowiedzial­ność. Wtedy to kom­plet­na rezy­gnac­ja z życia, w ogóle przes­ta­jesz ist­nieć. Oczy­wiś­cie, mój najs­tarszy jest już taki, że wiele rzeczy sam zro­bi. Bard­zo mi poma­ga. I jest już moim małym part­nerem w niek­tórych sprawach, to jest świetne, genialne i bard­zo wzrusza­jące. Samoist­nie prze­j­mu­je domowe stery. To jest niepraw­dopodob­ne, że czu­je odpowiedzial­ność. Nie muszę go nawet prosić – on po pros­tu to robi. Ostat­nio usi­adłam na chwilę, bo byłam już zmęc­zona, a on zapy­tał: zro­bić ci kawy? [śmiech] Wzruszyło mnie to i rozśmieszyło. Kiedy byłam z Iwem na zaku­pach i pod­jechal­iśmy do kasy z wypełnionym po brze­gi wózkiem usłysza­łam: nie, mamo, ty tego nie ruszaj, ja zapaku­ję, ty odpocznij. Aż pani przy kasie zbladła. Cia­gle mnie czymś zaskaku­je. [śmiech]

Jak żyje się w domu, z trze­ma mężczyz­na­mi? Chy­ba Panią rozpieszcza­ją?

Taaak, bard­zo mnie rozpieszcza­ją, naprawdę! Oni tak twierdzą! Mówią, że ja jestem ich księżniczką, a ja doda­ję, że od pra­nia skar­pet.

Jaka jest różni­ca między pier­wszym, a drugim dzieck­iem?

Spo­ra różni­ca wieku – sie­dem lat. Właś­ci­wie każdy z nich jest dla mnie pier­wszym dzieck­iem. Z okre­su niemowlęct­wa Iwa dużo rzeczy zapom­ni­ałam. Myślę, że jest we mnie więk­szy spokój, to najbardziej zauważal­na różni­ca. Resz­ta to samo — to samo zmęcze­nie, te same wyzwa­nia… Przy jed­nym dziecku, nie ma szan­sy na porów­na­nia. Przy drugim już tak, widzisz że ten był taki, a ten jest taki. Oglą­danie rzeczy­wis­toś­ci przy drugim dziecku jest bard­zo ciekawe. Emocjon­al­nie nie ma żad­nej różni­cy.

Jak Iwo zareagował na bracisz­ka?

Bard­zo dobrze. To jest wiel­ka miłość. Dużo wcześniej roz­maw­ial­iśmy z nim, przy­go­towywal­iśmy do tego momen­tu. Ter­az troszeczkę wkurza się, kiedy Bruno zabierze mu jakąś kred­kę i zaczy­na mazać po zeszy­tach, ale to nor­malne w rodzeńst­wie.

Co w macierzyńst­wie jest najtrud­niejsze?

Brak cza­su, brak cza­su i właś­ci­wie brak cza­su na wszys­tko. [śmiech] I pró­ba połączenia i zawodowych zobow­iązań z tym, co się dzieje w domu. Najtrud­niejsza jest chy­ba ciągła odpowiedzial­ność, która bywa momen­ta­mi przytłacza­ją­ca. To jest trudne, że jestem cały czas odpowiedzial­na, muszę reagować na sytu­acje, które dzieją się w domu, kiedy ja jestem w pra­cy. Nieusta­jące, to i tam­to do zro­bi­enia. Czy lekc­je są zro­bione, czy są najedzeni, czy dobrze ubrani… itd. Jak się nie nabierze do tego dys­tan­su i cza­sa­mi nie odpuś­ci, to potrafi to być trudne do zniesienia.

Ale jak sobie odpuś­cić?

Świadomie – przetłu­maczyć sobie. Nie ma mnie w domu i nic złego się nie dzieje, wszys­tko jest w porząd­ku. Sko­ro świat do tej pory nie runął, to praw­dopodob­nie, jak wyjdziesz gdzieś na godz­inę, to i tym razem również nie runie. To trze­ba sobie przetłu­maczyć zdroworozsąd­kowo.

Tomasz Jas­trun mówi, że przy dwójce małych dzieci trze­ba się napra­cow­ać praw­ie jak przy trójce…

Słysza­łam podob­ną teorię, ale mam koleżankę, która ma trójkę dzieci i ona mi powiedzi­ała: Nie wierz w to. Nigdy! Dwój­ka jest łat­wa do oga­r­nię­cia, trój­ka już jest had­corem.

Powrót do pra­cy był jakimś prob­le­mem?

Tylko orga­ni­za­cyjnym, ale jakoś się udało. Wró­ciłam do pra­cy w teatrze, jak Bruno miał cztery miesiące. Byliśmy w trak­cie prób spek­tak­lu HAWAJE, czyli przy­gody siostry Jane. I musi­ałam być na każdej pró­bie. Umówiłam się wcześniej z Anią Gornos­taj (dyrek­tor Teatru Capi­tol), że wrócę do teatru za jak­iś czas, bo jestem w ciąży i ona czekała na mnie z tą rolą. Jak jest do czego zawodowo wracać, to inaczej prze­chodzi się ten okres.

To sza­le­nie miłe i tak lekko powiedziane, jak­by miała pani wyjść do sklepu po buł­ki i po pros­tu wró­cić … [śmiech]

Tak rzeczy­wiś­cie było, ale to dawało mi pewien spokój, bo miałam do czego wracać.

Czy dzieci w zawodzie aktor­ki, kom­p­liku­ją rozwój kari­ery…

Nie zauważyłam. Myślę, że dzieci gen­er­al­nie kom­p­liku­ją sprawy zawodowe, w każdym fachu. Myśli pani, że tylko w moim? Nie. Oczy­wiś­cie, jak ktoś ma nieprzepartą potrze­bę bycia i gra­nia wszys­tkiego i wszędzie, to będzie miał z tym prob­lem. My po pros­tu staramy się ułożyć życie w taki sposób, by znaleźć równowagę, ona jest trud­na do osiąg­nię­cia, ale staramy się. Wiado­mo, że jak jestem w ciąży i zaj­mu­ję się tylko dzieć­mi w domu, to tęsknię za graniem, ale też zda­ję sobie sprawę, że to jest chwilowe, tym­cza­sowe, że zaraz wrócę, również do spraw zawodowych.

A potem relaks…

Przepraszam, co? Powiedzi­ała pani re-laks? Nie ma takiego słowa w moim słown­iku, nie znam. [śmiech] Mam wraże­nie, że jestem na obro­tach cały dzień i non stop! Jak coś jest niezro­bione, to nieste­ty musi być zro­bione, nieza­leżnie od godziny. Wyjazdy są naj­fa­jniejszym momentem, jeśli chodzi o odpoczynek. Już samo zatrza­śnię­cie drzwi od samo­chodu, jest dla mnie początkiem przy­gody, bo już wtedy wiem, że nikt ode mnie, niczego nie będzie chci­ał. A nawet jak będzie chci­ał, to mnie nie ma i może mnie pocałować w nos (śmiech).

Jest pani pedan­ty­cz­na?

Moż­na tak powiedzieć.

To znaczy, że wiec­zorem kuch­nia błyszczy?

Oczy­wiś­cie, że tak! [śmiech] Trud­nym człowiekiem jestem.

Ja czu­ję inaczej, dlat­ego zapy­tam: najwięk­sze życiowe sza­leńst­wo?

Nie chce pani tego wiedzieć! Naprawdę, nie roz­maw­ia­jmy o tym, bo się nie przyz­nam. Ja w ogóle jestem taka, że napędzam towarzyst­wo, potrafię pojechać abstrakcją i to moc­no. Częs­to prowadz­imy dia­log w bard­zo specy­ficzny sposób, ale to tylko ze zna­jomy­mi, z który­mi się bard­zo dobrze znamy, bo tylko z nimi mamy pewny rodzaj komu­nikacji dosyć abstrak­cyjny, cza­sa­mi cyn­iczny. Różne rzeczy się zdarza­ją, ale nie będę mówiła o jakichś spek­taku­larnych moich akc­jach, bo nie ma sen­su. W takich fun­da­men­tal­nych rzeczach jestem naprawdę nor­mal­na, wręcz nud­na, nawet kil­ka razy spotkałam się z taką opinią dzi­en­nikarzy.

Co dla pani jest najważniejsze?

Nie odpowiem na to pytanie! Nie ma rzeczy nieważnych, wszys­tko jest najważniejsze! Jed­ną z rzeczy, której uczę się od lat, to odpuszczanie w mniej ważnych sprawach. Zaczy­na­jąc od ustaw­ienia kwiat­ka na para­pecie, kończąc na bard­zo ważnych sprawach. Moi mężczyźni bard­zo dziel­nie wal­czą z moim pedan­tyzmem, próbu­ją mnie od tego odwieść i coraz częś­ciej im się to uda­je, co mnie trochę frus­tru­je.

Kiedy im pani ule­ga, czu­je się sła­ba?

Nie, ale czu­ję że mój świat jest nieu­porząd­kowany i oni zupełnie niepotrzeb­nie wprowadza­ją do niego chaos. Próbu­ją, naprawdę się stara­ją, wszyscy trzej.

Gdy­by mogła pani coś zmienić za pomocą czar­o­dziejskiej różdż­ki, to co by to było?

Chci­ałabym być szczu­ple­jsza. Mówią, że to do osiąg­nię­cia (śmiech). Chci­ałabym znać jeszcze ze dwa języ­ki obce. Nie myślę o nauce, tylko tak pani mówi, za pomocą czar­o­dziejskiej różdz­ki i już. Chci­ałabym przeczy­tać więcej książek, mieć więcej wol­nego cza­su. I tyle chy­ba. Pewnie kiedy będę miała czas na relaks, to zre­al­izu­ję to bez różdź­ki…

Więcej cza­su jest ponoć na emery­turze…

Wtedy może nie będzie mnie już nie stać na kursy językowe, będę raczej inwest­ować w leki.

Ma pani obses­je na punkcie zdrowego try­bu życia?

Lubię dobrze zjeść, dobrze to znaczy zdrowo, ale nie mam obsesji na tym punkcie. Jak po drodze spotkam bud­kę z loda­mi, to nie zawsze uda się ją ominąć. Dru­ga sprawa: sport- ostat­nio kole­ga przy­jechał do nas z rodz­iną na dzi­ałkę, wyszedł na trawę, wziął piłkę i stwierdz­ił: pob­ie­gam z chłopaka­mi. Minęło 5 min­ut i miał zła­maną nogę w śród­stopiu, w trzech miejs­cach! Ze sportów, które upraw­iam, to: bieg do samo­chodu z wózkiem, wrzuce­nie dwój­ki chłopców na tylne siedze­nie i jaz­da na tren­ing pił­ki nożnej mojego syna. Jak pooglą­dam sobie taki tren­ing, jestem wyjątkowo wys­portowana, wręcz zmęc­zona sportem. Poza tym praw­ie od roku trenu­ję snu­cie planów na tem­at bie­ga­nia. Praw­dopodob­nie to niedłu­go się wydarzy, konkret­nej daty nie ma, ale może jutro, może pojutrze, może za miesiąc. Jestem na dobrej drodze, bo decyz­ja już jest. Kiedyś bard­zo dużo bie­gałam, ale ter­az braku­je na to cza­su. W  cza­sach liceal­nych w bie­ga­niu byłam nawet wicemistrzynią wojew­ództ­wa.

Roczny planowanie o powro­cie do bie­ga­nia, trochę kłó­ci się peden­tyzmem. To w końcu zadanie, którego pani nie wykonu­je.

Niby tak, ale mam takie jed­no, to samo postanowie­nie od lat, którego się zawsze trzy­mam, bo to jest jedyne, które zawsze speł­ni­am — czyli nic nie postanaw­iać. U mnie w życiu wszys­tko troszeczkę jest zaplanowane, ale jest tez trochę wari­act­wa – to, co chcę i lubię i kocham, robię od ręki, a na niek­tóre rzeczy trze­ba poczekać, bo są mniej ważne, nie ma cza­su. Jak to mówią: lenist­wo. I tak, śmierdzą­cy leń ze mnie w niek­tórych sprawach wychodzi. Jak czegoś nie robię, to to dla mnie nie ist­nieje.

Jest coś czego pani nie lubi?

Gotować. Jaka to nuda! Pięć gar­nków, cztery pal­ni­ki – nigdy nie wiem co z pią­tym zro­bić. Bo ugo­tu­jesz, nas­toisz się nad tymi gara­mi trzy godziny, spocisz, nakroisz, ręce pokaleczysz nożem, odcis­ki na pal­cach zro­bisz. A oni przyjdą i zjedzą wszys­tko w pięć min­ut. I co to za satys­fakc­ja? Żad­na.

Sko­ro zjada­ją w pięć min­ut – to wiel­ka satys­fakc­ja!

Nie upa­tru­ję w tym radoś­ci. Wrzu­cam coś do gar­nka i gotu­ję. Jak już to robię, to robię to dobrze.  Sport nie, gotowanie nie – zaraz wyjdzie, że nie mam żad­nych pasji!

Pasją jest aktorstwo i tu dzieje się sporo…

To praw­da. Jeźdz­imy po Polsce ze spek­tak­la­mi Hawa­je, czyli przy­gody siostry Jane i Di, Viv i Rose, więc bywa, że z dnia na dzień pokonu­ję 800 km. Cza­sa­mi gram po dwa spek­tak­le dzie­nie. Wychodzę po nich i czu­ję zmęcze­nie fizy­czne, ale psy­chicznie jestem bard­zo pod­bu­dowana. Kiedy po spek­tak­lu przy­chodzą do mnie ludzie i dzięku­ją, mówią, że się odstre­sowali, to jest cud­owne. Ostat­nio podeszła do mnie mat­ka z 13-let­nią córką i powiedzi­ała, że dzię­ki sztuce, będą miały pretekst do rozmów. To jest cholernie wzrusza­jące, że usiądą i pogada­ją o czymś więcej niż tylko o tym, co wydarzyło się w szkole. To niesamowicie budu­jące, że porusza­sz jakąś strunę w życiu widzów, może taką, której by sami nigdy nie poruszyli.

Kiedy wys­tępu­ję na sce­nie czy w seri­alu, schowana za kostium, tekst, postać, to czu­ję się w tym dobrze i doda­je mi mocy. Jak ktoś mi każe wys­tępować jako Daria Widawska, tak jak ter­az, to jest gorzej. Cóż ja mogę powiedzieć? Prze­cież jest tylu ciekawych ludzi na świecie!

Mogła­by pani robić coś innego?

Oczy­wiś­cie, że tak! Kiedyś moim marze­niem była pra­ca w dyplo­macji. Ale kiedy myślę, że musi­ałabym być utożsami­ana z jakąś opcją poli­ty­czną, to mnie to w ogóle nie intere­su­je. Mogłabym być prawnikiem, bo tam dużo pracu­je się z ludź­mi, tylko to prze­walanie się przez ster­ty papierów jest troszeczkę nud­nawe. Mogłabym wykony­wać różne rzeczy, jest mnóst­wo pasjonu­ją­cych, wspani­ałych zawodów, ale ja znalazłam spełnie­nie w aktorstwie.

BRAK KOMENTARZY

Dodaj komentarz