In vitro — czy powiedzieć o tym dziecku?
Rodzicom, którzy zawdzięczają potomstwo dzięki metodzie in-vitro towarzyszą wielkie emocje, presja społeczna, stanowisko kościoła i komentarze w rodzinie. Czy zachować tajemnicę dla siebie, czy powiedzieć o tym dziecku? Jeśli powiedzieć, to jak i kiedy?
Z danych Ministerstwa Zdrowia, że w ramach rządowego programu „Leczenia Niepłodności Metodą Zapłodnienia Pozaustrojowego” uzyskano już 701 ciąż. Można zatem łatwo wywnioskować, że każdego miesiąca liczba ta rośnie o około sto „małych cudów”. Jednocześnie mnóstwo par podchodzi do in vitro w ramach własnych środków. I wszyscy ci rodzice staną w końcu przed trudnym pytaniem „Czy powiedzieć… dziecku?”
Wątpliwości
Na przestrzeni kilku ostatnich lat zmieniło się podejście do in vitro. To, co kiedyś było kojarzyło nam się z „magią” w laboratorium, dostępną tylko dla zamożnych, dzisiaj jest już dosyć znaną procedurą. Zmieniło się także podejście do tematu niepłodności – dzisiaj wiemy już, że problem ten dotyka nie tylko tych, którzy „najpierw dbali o kariery”, ale tak naprawdę może spotkać każdego z nas. Za ten postęp intelektualny odpowiadają nie tylko media, które coraz głośniej mówią o bolesnym, przykrym i wielkim w swoim zasięgu temacie niepłodności, ale i wprowadzony w lipcu rządowy program.
Niestety, podejście społeczeństwa, które urodziły się dzięki metodzie in-vitro oraz słuszności samej procedury nie zmienia się tak szybko. Wciąż możemy spotkać się z wieloma krzywdzącymi opiniami, jak na przykład słowa księdza Franciszka Longchamps de Berier: “Są tacy lekarze, którzy po pierwszym spojrzeniu na twarz dziecka wiedzą, że zostało poczęte z in vitro. Bo ma dotykową bruzdę, która jest charakterystyczna dla pewnego zespołu wad genetycznych”. W kolejnych wypowiedziach ksiądz tłumaczył, że dzieci z in vitro są „wyprodukowane metodą sprzeczną z godnością”, „metodą, która nie niesie dobra, jest większym zagrożeniem niż jakąkolwiek szansą”. Choć kapłan przeprosił za wypowiedź o bruzdach, znaczących dzieci z in vitro, niesmak pozostał. I żaden przykład lepiej nie wyjaśni tego, czego tak naprawdę boją się rodzice dzieci powstałych przez zapłodnienie pozaustrojowe.
Przekładając to na bardziej „podwórkowe” zachowania, które szczególnie mogą dotknąć coraz więcej rozumiejących milusińskich, stygmatyzacja może ukazywać się w kpinach innych dzieci („Moja mama powiedziała, że jesteś z probówki!”) czy niechęci „pani od religii”. Oczywiście nasze dziecko nie musi być ciągle wyśmiewane — ale sami doskonale wiemy, jak bolesne mogą być czasem słowa, które padną chociaż raz. Bywa, że przekształcają się w kompleks, skutecznie rujnujący poczucie wartości, że pamięta się je przez całe życie. Co więc robić?
Dylemat: powiedzieć…
Jeśli zdecydujecie się na uświadomienie dziecka w kwestii in vitro, musicie od samego początku zadbać o to, aby maluch przede wszystkim potrafił reagować na ewentualne kpiny czy docinki. Jak to zrobić? Przede wszystkim rozmową. Temat in vitro warto poruszyć już przy pierwszym, niewinnym pytaniu w stylu: „Skąd się wziąłem?”. Oczywiście trudne i poważne słowa o probówkach i transferach nie będą odpowiednie. Ale już te o pomocy pana doktora będą jak najbardziej trafiające w ucho trzy czy czterolatka.
Gdy maluch będzie starszy, warto przybliżyć niektóre niepochlebnych opinie. Zwykłe „Niektórzy mówią, że dzieci z in vitro są inne albo gorsze. Ale są to ludzie niemądrzy i nie mówią prawdy. Tak samo jak ci, którzy twierdzą, że warzywa nie mają witamin. A przecież mają, prawda?”. Warto pokazywać dziecku trafne przykłady, które uświadomią mu, że ktoś może się mylić. A prawdą jest to, co przekazała mu mama czy powiedział tata.
…czy nie powiedzieć…
Decyzja o nieuświadomieniu dziecka o in vitro jest tak samo dobra, jak ta o jego uświadomieniu. Trudno ocenić, które rozwiązanie jest lepsze, więc należy pozostawić tę kwestię właśnie w rękach rodziców. Jednak w przypadku decyzji o „tajemnicy”, wasze działania muszą rozpocząć się znacznie wcześniej niż wtedy, kiedy padnie pierwsze pytanie z ust dziecka. Dlaczego?
Jeśli zdecydujecie się nie mówić dziecku o tym, że powstało dzięki in vitro, nie możecie powiedzieć o tym również nikomu innemu. Uściślając, nie może wiedzieć również mama, babcia, przyjaciółka czy najbardziej zaufana kuzynka. Tylko wy i lekarze. To bardzo ważne głównie dlatego, że niestety takie wieści lubią się „rozchodzić”, a im bardziej coś jest owiane tajemnicą, tym chętniej, niestety, również przekazywane. Oczywiście są tutaj wyjątki od reguły — ale czy naprawdę można mieć pewność, że siostra utrzyma tajemnicę przez wiele, wiele lat?
Dlaczego to takie ważne? Wyobraźmy sobie sytuację, gdy siedzimy na urodzinach, do tej pory nigdy nie poruszaliście ze swoim ośmiolatkiem tematu in vitro. W pewnym momencie rozwija się ogólna dyskusja na ten temat i wujkowi „wymykają się” słowa: „Ale przecież Tomek jest z in vitro, to ich spytajcie, jak to wygląda”. Same słowa nie są złe, ale dziecko, które je słyszy, nie jest na nie przygotowane, nie ma potrzebnej wiedzy i jest to jeden z najgorszych, możliwych powodów przekazania takiej informacji.
Konsultacja
W większości klinik, w których wykonuje się procedury zapłodnienia pozaustrojowego, pracuje psycholog. Jeśli więc trudności z podjęciem decyzji albo chcielibyście dowiedzieć się, co robić w różnych sytuacjach, zawsze warto zwrócić się o pomoc do profesjonalisty.
O takich dylematach można porozmawiać z psychologiem już na etapie decydowania się na zabieg in vitro. W Invimedzie w Gdyni jest pani psycholog, z którą konsultowałam moje wątpliwości co do tego sposobu zachodzenia w ciążę. Ta rozmowa mnie uspokoiła, jestem przygotowana do tego, jak powiedzieć o in vitro swojemu dziecku, kiedy będzie na tyle duże, że to zrozumie.