Dzieciństwo słodkie lub w proszku…

Dzieciństwo słodkie lub w proszku…

by -

Słody­cze kojarzą się z dziecińst­wem i dobrobytem. Stłukłeś kolano – idziemy na lody. W nagrodę za dobre oce­ny, idziemy do kaw­iarni, a nie na wycieczkę. Dzieci z pod­stawów­ki są pier­wszym pokole­niem, które będzie żyło krócej niż ich rodz­ice. To dzi­ała na wyobraźnie, dając dziecku: cuki­er, niedo­bre tłuszcze i sól — skra­camy jego życie o kil­ka lat. O bajkach przy jedze­niu, zdrowym odży­wia­n­iu i fem­i­nistkach w kuch­ni z Dorotą Mintą, psy­cholo­giem klin­icznym, roz­maw­ia Mag­dale­na Łyczko.

Dobrego smaku moż­na nauczyć?
Moż­na nauczyć próbowa­nia. Im wcześniej zaczy­namy podawać dziecku różne sma­ki, tym lep­iej. Czteromiesięczne dziecko bez obaw może dotknąć usta­mi czegoś, co jemy na kolację, nawet jeśli ono je inne rzeczy, bo jest malutkie lub karmione pier­sią. Wiem, że niek­tórzy zale­ca­ją wyłącznie karmie­nie pier­sią do szóstego miesią­ca życia, ale ja tego nie popier­am. Dzieci, którym wcześnie wprowadzano, na zasadzie próbowa­nia, nie jedzenia, inne pro­duk­ty, potem lep­iej się rozwi­ja­ją i ogól­nie nie mają prob­lemów z jedze­niem.

Mówi się, że jak kobi­eta w ciąży je cią­gle na przykład oli­w­ki, to dziecko też będzie je lubiło…
Nie ma na to badań, to są leg­endy. Ze wzglę­du na zdrowie, warto dobrze się odży­wać, mieć zrównoważoną dietę. Lekarze mówią, że elim­i­nowanie zbyt wielu potraw w okre­sie ciąży i potem w okre­sie karmienia jest szkodli­we. Powiedzmy wprost przez łożysko do dziec­ka nie dochodzą sma­ki czosnku, podob­nie z mlekiem. Z reguły jest tak, że jeśli kobi­eta w ciąży źle reagu­je na jakieś potrawy, równie niedo­brze czu­je się dziecko. To trze­ba obser­wować, a nie z góry zakładać, że przez te pół roku karmienia trze­ba jeść wyłącznie gotowane mię­so, gotowaną marchewkę praw­ie bez przypraw. Ter­ro­ryzm diete­ty­czny w ciąży i pod­czas karmienia jest pozbaw­iony sen­su. Trze­ba jeść nor­mal­nie, wiado­mo, wyłącza­my alko­hol, tak, ale też bez his­terii, bo pół kielisz­ka dobrego czer­wonego wina, nie zru­jnu­je zdrowia dziec­ka. Nato­mi­ast jed­ną rzeczą takiej, której, nie powin­no się robić, to jest dostar­czanie dzieciom cukru, słodzenia, dlat­ego zgadzam się z opini­a­mi wielu diete­tyków, żeby nie dawać dzieciom gotowych deserów. W Polsce wszys­tko jest słod­zone, szczegól­nie pro­duk­ty dla dzieci. Nawet jeśli jest napisane na etykiecie: pro­dukt słod­zony syropem jabłkowym — to wcale nie znaczy, że to nie jest  słod­kie, to jest jeszcze gorsze, to jest cuki­er prosty, który uruchamia trzustkę. Za wszelką cenę chce­my osłodz­ić im dziecińst­wo, zrekom­pen­sować na przykład to, że się z nimi nie baw­imy.

Wielokrot­nie słysza­łam zarzu­ty, że nie dając dziecku słody­czy jestem złą matką i “zabier­am” dziecińst­wo…
A czy dorośli jedzą tylko słody­cze? Oczy­wiś­cie słod­ki smak, jest pier­wszy, który rozpoz­na­je­my, bo mleko mat­ki jest słod­kie. Żeby dziecko miało ochotę ssać, musi być jakaś zachę­ta, ale to nie jest cuki­er. Słody­cz jest w owocach nat­u­ral­na, i to jest dobre. To jest tak, że jak nie słodzisz, nie jesz słody­czy, dla mnie kawa z mlekiem jest kawą słod­ką, pani staw­ia cuki­er brą­zowy uda­ją­cy zdrowy cuki­er. Co za bzdu­ra, bez różni­cy biały czy brą­zowy taki sam, to zawsze jest cuki­er. Ale jest jakaś zmi­ana, Coca- Cola finan­su­je pow­sta­jące pola stewii, Nes­tle ogłasza, że jeden z ich napo­jów dosładzany jest setwią, to świad­czy o tym, że wielkie kon­cerny zda­ją sobie sprawę, że cuki­er to biały zabój­ca.

Prz­er­aża­jące jest to, że dzieci wszędzie dosta­ją słody­cze. Nagro­da po wiz­y­cie u den­tysty – lizak.
Tak. Nie wspom­nę o tym, że takie samowolne nagradzanie dzieci, może być niebez­pieczne, w przy­pad­ku gdy maluch cho­ru­je na cukrzy­cę. Słody­cze kojarzą się z dziecińst­wem i dobrobytem. Stłukłeś kolano – idziemy na lody. W nagrodę za dobre oce­ny, idziemy do kaw­iarni, a nie na wycieczkę.

Child hands full of colorful jelly candies with sugar. Dark background

Najwięk­sze zmory (pro­duk­ty) w dziecię­cym jadłospisie?
Wszys­tko, co pozornie jest zdrowe: płat­ki śni­adan­iowe, które są dosładzane, białe pieczy­wo z polep­sza­cza­mi, niedo­bre tłuszcze (utward­zone) i oczy­wiś­cie gotowe deser­ki. Biały ser zmik­sowany z mrożony­mi owoca­mi jest lep­szym deserem od gotowego słod­kiego kubecz­ka. Chip­sy, chrup­ki… to co chrupie kojarzy się z czymś zdrowym. Osobom, które są na diecie, zale­ca się chrupiące rzeczy, bo wyda­ją się smaczniejsze i świeże. Jedze­nie ich dostar­cza więcej przy­jem­noś­ci. Chip­sy moż­na zro­bić z pokro­jonych jabłek — wysus­zonych w piekarniku. Pyszne, słod­kie i chrupiące.

Czy Pola­cy wiedzą co jedzą?
Moż­na powiedzieć że nie wiedzą. Nie zas­tanaw­ia­ją się nad tym. Zapy­tani tak nagle, nie potrafią odpowiedzieć.

Dlaczego jedze­nie jest ważne?
Jedze­nie, to nie jest tylko zaspoka­janie gło­du, to jest też budowanie relacji, więzi społecznej, to nau­ka zachowań, rozmów i smaków. Jeden wspól­ny posiłek jest bard­zo ważny. Nawet jeśli przy stole siedzi z nami dziecko malutkie. Wyobraźmy sobie taka sytu­ację: wró­cil­iśmy z pra­cy, siedz­imy razem i opowiadamy cały dzień. … że szef ziry­tował, że koleżan­ka miała imieniny i przyniosła pyszne ciastko, że po drodze widzieliśmy śmiesznie ubraną dziew­czynę i od razu nam się humor polep­szył… Dziecko nawet malutkie tego słucha i obser­wu­je nas, z cza­sem zacznie wchodz­ić w te roz­mowy i opowie gdy coś złego je spot­ka, albo coś, co je zaskoczy.

Czy pod­czas posiłków może­my oglą­dać jed­nocześnie telewiz­ję?
Nie, nie, nie! Stół daleko od telewiz­o­ra, najlepiej, żeby nie kusiło, zwycza­jnie wyłąc­zony telewiz­or w cza­sie posiłku. Abso­lut­nie żad­nego karmienia przy bajce, bo dziecko nie ma zjeść przy okazji, nieświadomie. Ma widzieć co je i tez mieć szan­sę na powiedze­nie ile chce zjeść. Byłabym ostroż­na nawet z radi­a­mi typu infor­ma­cyjnego brzęczą­cy­mi w tle.

Dziecko musi samo powiedzieć ile chce zjeść, a gdy wyda­je się, że dziecko zjadło za mało i mówimy: jeszcze jeden kęsik i już pobieg­niesz, jeszcze te dwa kęsi­ki i już…
Uważam, że nie należy tego robić. Nigdy nie słysza­łam od prz­er­ażonej mamy czy taty „niejedzącego dziec­ka” by zemd­lało z gło­du. Jeśli wyda­je nam się, że dziecko nie je, to warto się zas­tanow­ić i dokład­nie spisać, co dziecko w ciągu dnia zjadło. Jeżeli mama mówi, że jej dziecko jest nie­jad­kiem, a po chwili mówi, że na śni­adanie 3‑letnia dziew­czyn­ka zjadła dwa jaj­ka na miękko i bułeczkę… To jest obfite śni­adanie nawet dla dorosłej oso­by, więc jak ona zjadła takie śni­adanie bo lubi rano zjeść — co w ogóle znaczy, że instynkt samoza­chowaw­czy u niej świet­nie dzi­ała — to jest naprawdę na wiele godzin najed­zona. Dzieciom, które mają kłopo­ty z jedze­niem, albo które gdzieś tam “roz­paskudzil­iśmy”, mówiąc brzy­d­ko, bo właśnie wpy­chamy, namaw­iamy, za zdrowie mamusi, tatu­sia, jak kochasz bab­cię, to zjedz, albo przy bajce. Na początek dobry jest  „tren­ing”, jedzenia ale sobie musimy narzu­cić ten sam rytm, na przykład dziecko je co trzy godziny, ale przy­na­jm­niej do jed­nego z posiłków siadamy razem. Koniec posiłku i jedze­nie zni­ka, do dys­pozy­cji jest tylko woda. Nie ma niczego do prze­gryzienia. Za trzy godziny znowu, coś małego, to są niewielkie por­c­je, nie chcesz jeść, dzięku­je­my, chowamy jedze­nie, itd. Jedze­nie jest takim ele­mentem, którym dzieci doskonale manip­u­lu­ją, co mis­tr­zowsko pokazu­ją tak zwane nie­jad­ki, świet­nie wymusza­ją różne rzeczy, tym że zje, jak obe­jrzy bajkę, dostanie nagrodę, samo­chodzik, będzie mógł pójść na karuzelę, cokol­wiek.

Jak wyglą­da ter­apia z dzieck­iem z prob­le­ma­mi jedzeniowy­mi?
Wszys­tko zależy od tego z kim mamy do czynienia: nie­jad­kiem, czy z dzieck­iem z nad­wagą, a może z dzieck­iem mają­cym poważniejsze prob­le­my, z odży­waniem się. Prob­le­my zdarza­ją się bard­zo, bard­zo wcześnie, nawet u małych kilkulet­nich dzieci.

Jak je rozpoz­nać?
Przede wszys­tkim trze­ba zas­tanow­ić się nad tym, jak wyglą­da nasze jedze­nie. W 99% przy­pad­kach, Tadek — Nie­jadek je, tylko inaczej. Jest dokarmi­any. Nie wie, co to znaczy być głod­nym. Mama lub bab­cia cią­gle wpy­cha coś na siłę, bo boją się że jest za chudy. Pod­sta­wową rzeczą której potrze­bu­ją wszys­tkie dzieci, to jest stałość. Jeżeli w życiu coś jest stałe, czu­je­my się bez­pieczniej, tak samo jest z jedze­niem. Stałe pory posiłków, przy­na­jm­niej jeden posiłek zjadany z rodzi­ca­mi, to jest rzecz którą zale­cam wszys­tkim pac­jen­tom.

Jak wychodzi się z klin­icznego prob­le­mu z jedze­niem?
Wychodze­nie na przykład z anorek­sji jest prob­le­mem dłu­go­falowym. Pro­ces znalezienia przy­czyny, a potem wypros­towa­nia tego trwa dłu­go. Obser­wu­jąc swo­je dorosłe pac­jen­t­ki, które leczyłam kilka­naś­cie lat temu, to może 10% zdarza­ły się nawroty choro­by. Miałam przy­padek, kiedy oso­ba mierzą­ca pon­ad metr sześćdziesiąt, ważyła niewiele pon­ad 20 kg. Jeśli mamy do czynienia z dzieck­iem, przy inten­sy­wnej pra­cy lekarzy, fizjoter­apeu­ty daje się taką osobę wyprowadz­ić z choro­by. Anorek­s­ja nie jest chorobą dziew­czyn, które marzą o mod­elin­gu. To ogromne uproszcze­nie, które powiela­ją media. 5‑latek nie myśli o tym, że chce wyglą­dać jak mod­el­ka. W więk­szoś­ci przy­pad­ków, to głęb­sze podłoże. To choro­ba, która towarzyszy przez nieo­mal przez całe życie.

Kiedy wiado­mo, że to nie gry­masze­nie, a prob­lem?
Jeżeli dziecko przez miesiąc fak­ty­cznie nie je, czyli w naszych notatkach niemal puste strony – mało je i mało pije, to po pier­wsze, trze­ba udać się do lekarza i sprawdz­ić czy wszys­tko jest w porząd­ku od strony somaty­cznej, czy nie ma jakichś zaburzeń, stanu zapal­nego, prob­lemów hor­mon­al­nych. Powodów może być mnóst­wo. Zdarza­ją się dzieci, które nie jedzą i po miesiącu zauważamy spadek wagi. Jeśli somaty­cznie jest w porząd­ku, to trze­ba bezwzględ­nie udać się do spec­jal­isty, do psy­cholo­ga, do psy­choter­apeu­ty. To właśnie TEN znak. Niejedze­nie to prze­ważnie reakc­je na jakąś sytu­acje trau­maty­czną: dłu­ga nieobec­ność rodz­i­ca w domu, na którą dziecko nie było przy­go­towane albo prz­er­aże­nie po obe­jrze­niu strasznej baj­ki bez kon­troli rodz­iców. Znam taki przy­padek. Dziecko baw­iło się przy włąc­zonym telewiz­orze, film, jakaś strze­lan­i­na — mały człowiek chłonie wszys­tko z każdej strony — i potem nagle, w nocy gorącz­ka czter­dzieś­ci stop­ni. Nikt nie mógł wpaść o co chodzi, potem anal­iza, okaza­ło się że to wina makabrycznego fil­mu.

Inna makabrycz­na sce­na pros­to z Pol­skiego z super­mar­ke­tu. Dziecko krzy­czy wniebogłosy, bo chce kar­tonik z „sok­iem” pełnym chemii, na dodatek słod­zony syropem fruk­to­zowo-gluko­zowym. Co zro­bić, jak wytłu­maczyć, że to niezdrowe?
Trze­ba powiedzieć: ja tego nie piję. Dziecko widzi, co robisz także to, że pijesz wyciskany sok i dużo wody. Moż­na zapro­ponować wyjś­cie do kaw­iarni lub restau­racji, małe dziew­czyn­ki uwiel­bi­a­ją takie rzeczy, chłop­cy zresztą też. Tam usiądziecie dwie damy, jak dorośli. Kel­ner poda kartę, ktoś poda dziecku zdrowy sok. Warto nagrodz­ić to, że dziecko zrezygnu­je z czegoś co jest niezdrowe.

Inny przykład: szkol­na wyciecz­ka, jed­nym z punk­tów zwiedza­nia jest wiz­y­ta w fast–foodzie…
Trze­ba poprosić diete­ty­ka albo psy­cholo­ga aby przyszedł na roz­mowę pod­czas zebra­nia rodzi­ciel­skiego i powiedzi­ał, że to jest ucze­nie dzieci złych nawyków. To prowadze­nie dzieci prostą ścieżką do otyłoś­ci. Czy­tałam jak­iś czas temu bada­nia, które dowodzą, że dzieci z pod­stawówek są pier­wszym pokole­niem, które będzie żyło krócej niż ich rodz­ice. To dzi­ała dobrze na wyobraźnie, dając dziecku: cuki­er, niedo­bre tłuszcze (utwardzane, prz­er­abi­ane) i sól — skra­camy mu o kil­ka lat życie.  Te trzy czyn­ni­ki powodu­ją zagroże­nie otyłoś­cią. 20 % dzieci ze szkół pod­sta­wowych w Polsce ma nad­wagę, praw­ie 5% cier­pi z powodu otyłoś­ci. Myślę rodz­ice za mało oponu­ją, w szkołach prze­ci­wko takim prak­tykom, ważne żeby dawać gotowe rozwiąza­nia. Jeżeli będziemy tylko narzekać, to pani nauczy­ciel­ka może poczuć się urażona i w ogóle nie pojedzie na wycieczkę, nato­mi­ast jeżeli damy rozwiązanie, pod­powiemy, że za tę samą kwotę, zamówimy  lunch-boxy z dobrym i zdrowym jedze­niem, które ład­nie wyglą­da, jest apety­czne, to ciężko nauczy­cielowi będzie zaprotestować. Dzieci bard­zo szy­bko, dają się przekon­ać do dobrego jedzenia, i wypom­i­na­ją to złe rodz­i­com. Podob­nie jest z seg­re­gacją śmieci, ośmi­o­latek prze­ję­ty umieraniem zie­mi, powie: mamo musimy znaleźć kosz do seg­re­gacji. Tak samo moż­na nauczyć dzieci żeby wybier­ały dobre jedze­nie, ale nieste­ty trze­ba być kon­sek­went­nym i to dobre jedze­nie musi być też w domu. To mit, że dobre jedze­nie jest dro­gie, podob­nie jak to, że dobre jedze­nie wyma­ga długich przy­go­towań. Ono wyma­ga jedynie orga­ni­za­cji cza­su. Moż­na ugo­tować pięć litrów bulionu, zam­roz­ić go w pudełkach i wyj­mować co dru­gi dzień, żeby mieć świeżą zupę, raz ogórkową, raz pomi­dorową, raz krup­nik, pyszne, poży­wne zdrowe i nie jest pra­cochłonne.

Radość z gotowaniaStraszne niezdrowe pokole­nie nam rośnie…
Obec­ne pokole­nie, to częs­to dzieci ludzi, którzy wes­zli w dorosłość tuż po upad­ku komuny. Zachłys­nęli się dobrobytem, dzi­wny­mi pro­duk­ta­mi z proszku. Zadzi­wia mnie coś takiego, jak fix do spaghet­ti bolog­nese. Spaghet­ti bolog­nese to mię­so, cebu­la i sos pomi­dorowy. W zimie najlepiej dodać puszkę pomi­dorów za 2 złote i tyle, to po co do tego fix??? Do tego co mamy, czyli do pomi­dorów i mięsa dosy­pać fix? Tam jest tylko sól, polep­sza­cze smaku. I tak dzię­ki komu­nie uniknęliśmy tego co dzi­ało się np. w Wielkiej Bry­tanii, co świet­nie odd­a­je biograficzny film „Tost. His­to­ria chłopięcego gło­du” o Nigelu Slaterze, gwieździe ang­iel­s­kich pro­gramów kuli­narnych. Nigel wspom­i­na, skąd się wzięło jego gotowanie. Jego mama robiła dania z pusz­ki: puree, zupa, ser żół­ty… Pewnego Nigel jako nas­to­let­ni chło­piec wszedł do sklepu i doz­nał szoku — zobaczył, że makarony są do gotowa­nia, a był przeko­nany, że z pusz­ki! Komu­na nam tego nie dostar­cza­ła, dlat­ego gotowal­iśmy zupę pomi­dorową.

Dzisi­aj w kuch­ni wszys­tko może­my przy­go­tować z proszku…
To wynalaz­ki z cza­sów II wojny świa­towej. Jedze­nie puszkowo — proszkowe, to przełom lat 50-tych i 60-tych, paradok­sal­nie też kojar­zony jest z fem­i­niza­cją. Nagle kobi­ety zostały wyz­wolone, nie musi­ały gotować, bo miały proszek. Nie odbier­ały tego jako zło, tylko cieszyły się z wol­noś­ci. Miały puszkę i nie musi­ały gotować. Kiedyś tego uniknęliśmy, a ter­az zach­wycamy się wszys­tki­mi niezdrowy­mi wynalazka­mi. Nie dajmy sobie wciskać zastęp­ników. Oczy­wiś­cie niek­tóre dania nie będą miały smaku bez sosu sojowego, ale jeśli pieczemy kur­cza­ka w papierze nasąc­zonym oli­wą z oli­wek oraz zioła­mi??? Dlaczego nie zro­bić tego samodziel­nie? Prze­cież to nie jest czasochłonne. Rozu­miem, kon­cerny muszą na czymś zara­bi­ać, ale nie dajmy się zwar­i­ować. Wybier­a­jmy świadomie.

A wybier­amy kuch­nię z proszku i kanapę…
W ogóle się nie rusza­my. Kiedyś przy każdej okazji dzieci skakały się na skakankach, albo dziew­czyn­ki grały w „gumę”. Ter­az dzieci mają tele­fony i tam gra­ją. To nie do koń­ca jest złe, bo zdarza­ją się mądre i roz­wo­jowe gry, ale jak dziecko ma się ruszać, ale sko­ro zachę­ca je tata leżą­cy na kanapie „strze­la­ją­cy” pilotem w stronę telewiz­o­ra? Nie pójdzie samo pob­ie­gać. Trze­ba iść razem z nim.

Co lubisz jeść?
Z każdym rok­iem lubię coraz prost­sze potrawy. Nie lubię dużej iloś­ci przypraw. Lubię jak jed­no zioło domin­u­je. Latem na przykład praw­ie w ogóle nie jem zup. Przy­chodzi zima i tęsknię za jarzynową. Od cza­su do cza­su lubię potrawy rodzinne, takie których jak sama nie zro­bię nigdzie nie zjem, na przykład gołąb­ki z pęcza­kiem i mięsem. Odkryciem tego roku jest dla mnie ceviche – potrawa z surowej makre­li marynowanej w soku z cytryny. Pros­ta, pysz­na i tania.

Dorota Minta

Doro­ta Minta — psy­cholog klin­iczny. Absol­wen­t­ka Insty­tu­tu Psy­chologii Uni­w­er­syte­tu Wrocławskiego. Czyn­na psy­choter­apeut­ka. Posi­a­da znaczące doświad­cze­nie w pra­cy z osoba­mi zma­ga­ją­cy­mi się z zaburzeni­a­mi odży­wia­nia. Jest przeko­nana, że ważne jest nie tylko to co, ale też z kim i jak jemy. Pasjonu­je się odkry­waniem trady­cji kuli­narnych różnych regionów Pol­s­ki i zrównoważoną gospo­darką żywieniową. Członk­i­ni Slow Food Pol­s­ka. Prowadzi blog o roli kuli­nar­iów w psy­chologii człowieka.

w dzieciństwie marzyła o karierze baletnicy, potem chciała studiować filozofię, w rezultacie skończyła dziennikarstwo. Wraz z narodzinami córki Poli zaczęła pisać bloga zaradna-mama.pl, który po roku zmieniła w portal dla rodziców. Jej pasją jest projektowanie wnętrz.

BRAK KOMENTARZY

Dodaj komentarz