Z Drakulem do grodu Kraka
Nasz syn tego dnia właśnie kończył cztery tygodnie życia. Z tej okazji postanowiliśmy pierwszy raz od urodzin wyskoczyć gdzieś dalej. Im bardziej moment wyjazdu się zbliżał, tym więcej mieliśmy obaw i wątpliwości.
Czy niemowlę może osiem godzin w ciągu dnia spędzić w foteliku? Jasne, że nie powinno – piszą o tym wszystkie poradniki, ale czy nic mu się nie stanie, jeśli jednak…? A co z klimatyzacją? Oczywiście każdy wie, że to zło, ale jak na dworze temperatura przekracza trzydzieści stopni, samochód rozgrzewa się jak piekarnik i jeśli nie włączymy klimy, to trzeba będzie szeroko otworzyć okna. A przeciągi są dla dziecka chyba gorsze… No i co z wózkiem? Raz, jeszcze przed urodzeniem syna, przewoziliśmy potężnego X‑landera naszym niewielkim samochodem. Pomimo zdemontowania kółek stelaż zajął dokładnie cały bagażnik, umieszczenie go tam, zajęło Sergiuszowi pół godziny, a gondola i tak musiała „po królewsku” zalec na tylnej kanapie. Jechać bez wózka? A jak chodzić z dzieckiem po Krakowie? Nosić je w foteliku? Odechciewa się spacerów. Trzymać na rękach? – Bez sensu…
[imagebrowser id=66]
Tego ranka pogoda była piękna, niebo bezchmurne. Wsadziliśy Drakula do fotelika, włączyliśmy klimę (tylko delikatnie, z nawiewem skierowanym na nasze nogi), do bagażnika wrzuciliśmy chustę-nosidełko, pożyczoną od przyjaciółki, której dzieci poruszają się już samodzielnie. I ruszyliśmy w drogę.
Jechać, byle do przodu. Gdy auto jest w ruchu, Drakul przymyka z błogością powieki i zapada w drzemkę. Gdy zatrzymujemy się na światłach, albo – co gorsza – wpadamy w korek, dziecko czujnie otwiera oczy i głośno wyraża swoje niezadowolenie. Energicznymi kopnięciami zrzuca kocyk, którym przykryliśmy mu nóżki, wypluwa smoczek i zaczyna koncert. Magda rozpina pasy i klęka tyłem do kierunku jazdy, żeby dosięgnąć do dziecięcego fotelika i poprawić przykrycie (klimatyzacja działa, więc synek zmarznie, jak nie będzie przykryty!). Samochód wściekle piszczy – nie toleruje rozpinania pasów w czasie jazdy. Drakul się drze…
Na szczęście po wyjechaniu z miasta jazda robi się znacznie bardziej płynna. Dziecko ukontentowane miarowym mruczeniem slilnika i lekkim kołysaniem, zasypia. Ściszamy radio, żeby mu nic nie zakłócało snu. Ale w tym momencie kierowcy na CB zaczynają bluzgać niczym wytrawni internetowi hejterzy. Mam nadzieję, że mały tego nie słyszy, ale już niedługo trzeba będzie zastanowić się, czy cena za to, że od czasu do czasu ktoś ostrzeże nas, że „misiaki suszą na 587” nie jest zbyt wysoka. Czy musi tak być, że dresiarze dorwawszy się do radia, upojeni swoją anonimowością muszą popisywać się i ścigać ze sobą w chamstwie?
Mijają niemal co do minuty trzy godziny od ostatniego karmienia. Drakul najpierw otwiera oczy, a potem buzię i głośno informuje nas o tym, że jest głodny. Chyba jednak nasłuchał się bluzgów na CB, bo w ogóle nie przyjmuje do wiadomości naszych uspokajających zapewnień, że zatrzymamy się na najbliższej stacji, a teraz jedziemy drogą szybkiego ruchu, obwodnicą pięknych Kielc i czekając na obiad możemy się napawać majestatem Gór Świętokrzyskich… Nic z tego! Jeść i koniec! Stajemy wreszcie na Lotosie pod zamkiem w Chęcinach i na ławeczce przy stacji Magda karmi naszego małego krzykacza.
Jeszcze tylko szybka zmiana pieluszki na tylnym siedzeniu samochodu, zamienionym na zadziwiająco komfortowy przewijak i jedziemy dalej. Kraków już coraz bliżej.
Po jedzeniu Drakul zasypia błyskawicznie i nie budzi się nawet wtedy, gdy przy Bramie Floriańskiej pakujemy go w chustę. Obawialiśmy się, że za pierwszym razem będą z tym kłopoty, ale na szczęście wygląda na to, że zrobienie z kilkumetrowego szala nosidełka dla niemowlaka, nawet debiutantom nie sprawia trudności. Drakul, wtulony w pierś Sergiusza śpi słodko i w takiej pozycji nie jest wcale ciężki do noszenia. Można spokojnie maszerować, niemal zapominając o tym, że nosi się dziecko. Musimy jednak wyglądać dość egzotycznie, bo hotelowi i restauracyjni „naganiacze” zagadują do nas po angielsku. Przy Rynku spotykamy się z Liwią – córką Sergiusza, która spędziła dwa tygodnie wakacji u babci. Już razem idziemy do bazyliki Mariackiej, żeby pomodlić się o zdrowie rodziny i zapalić świeczkę przed gotyckim ołtarzem. A potem maszerujemy wspólnie na Plac Szczepański i siadamy w kawiarni Tribeca przy Muzeum Narodowym, przyglądając się dzieciakom pluskającym się w pobliskiej fontannie. Kraków w leniwe, letnie popołudnie, ma w sobie jakiś śródziemnomorski czar…
Zachwyty przerywa nam Drakul. Sprawdzamy zegarki. Jeszcze za wcześnie na karmienie, czyżby więc… No tak, niestety… Musimy natychmiast znaleźć jakieś zaciszne miejsce do zmiany pieluszki. – Przewijak? – Młoda kelnerka wzrusza ramionami. – Nie, nie mamy czegoś takiego. No to chociaż toaleta? Drakul drze się, jakby był obdzierany ze skóry. Goście znad talerzy patrzą na nas z irytacją. Doskonale ich rozumiemy, też się denerwujemy. Zupełnie niepotrzebnie. Obok toalet jest wielki pokój „matki z dzieckiem”, a tam czysta łazienka i przewijak tak wielki, że od biedy można byłoby na nim zmienić pieluszkę piętnastolatkowi. Można mieć jedynie pretensje o „seksistowską” nazwę przybytku. Bo co? Tata nie może przewinąć tu swojego syna?
Wracamy spacerkiem. Jeszcze tylko kilka zdjęć na ulicy Floriańskiej i wracamy do Warszawy.
Nie tak prędko… Za Miechowem Drakul otwiera oczy i włącza syrenę. No tak. Jeść! A tu jak na złość nie ma żadnej stacji benzynowej. Zjeżdżamy na parking przed „Zameczkiem” – charakterystycznym pensjonatem, który zawsze mijaliśmy i nigdy nie wpadliśmy na pomysł, żeby się tu zatrzymać. Ciekawe ile jeszcze takich miejsc, dzięki Drakulowi poznamy… Magda wyciąga butelkę z mlekiem, a ciekawska Liwia idzie zwiedzać „Zameczek”. Po chwili wraca cała rozemocjonowana i ciągnie Sergiusza za rękę. Coś, co wzięliśmy początkowo za przydrożną karczmę, okazuje się luksusowym hotelem SPA, z urządzonym ciekawie wnętrzem i ogrodem, w którym jest elegancki basen, plac zabaw dla dzieci, a nawet staw ze złotymi rybkami. Zatrzymują się tu głównie zagraniczne wycieczki, bo blisko jest zarówno do Krakowa, jak i do Ojcowa, czy Jaskini Raj.
Gdy jedziemy dalej krajową „Siódemką”, słońce zachodzi nad Górami Świętokrzyskimi, Drakul najedzony i przewinięty śpi jak aniołek, a my zastanawiamy się jakby to było, gdyby wyruszyć z naszymi małymi podróżnikami gdzieś dalej, na „prawdziwą” wyprawę…