W przyszłym życiu Ala będzie księżniczką
12 lat temu dowiedziałam się, że moja córka Ala nigdy nie będzie się normalnie rozwijała i że przez całe życie będzie towarzyszyła jej śmiertelna choroba. Miałam 23 lata, byłam u progu kariery sportowej. Wtedy odezwała się we mnie chęć walki, mimo wszystko. Złożyłam sobie obietnicę, że „muszę sprawić, aby Ala była szczęśliwa. Jeżeli będzie się uśmiechała — będę walczyć do końca.”
Sylwia Zarzycka: Jakie znaczenie w Twoim życiu ma ludzka pomoc?
Eliza Kugler: Kluczowe. 12 lat temu, gdy byłam młodym sportowcem, który patrzył na życie tylko z perspektywy osiągnięcia wyniku sportowego, nie zdawałam sobie sprawy jakie to będzie ważne dla mnie. Dziś nie dałabym rady bez pomocy ludzi. Wokół mnie są sami przyjaciele. Wspierają mnie na wiele sposobów. Wyciągają z domu. Przynoszą zupę do szpitala. Pomogli w remoncie mieszkania. Dzięki wsparciu 60 osób, którzy kupili kafle, panele, meble, ubikację, zlew, wynosili gruz, pracowali całkowicie za darmo, mogę mieszkać z Alą w godnych warunkach. Moi rodzice bardzo nam na co dzień pomagają. Wiem że nie mają, ale pomagają. Bez wsparcia finansowego ludzi życie ze śmiertelnie chorym dzieckiem byłoby tragedią. Ostatnio zdarzyła mi się niesamowita sytuacja … Leżałam w szpitalu z Alą przez dość długi czas. Nie mogłam pracować. Wiedziałam, że za chwilę nie będę miała pieniędzy, żeby opłacić rachunki. I choć miałam świadomość, że pierwszego dostanę – jak co miesiąc — pieniądze z Fundacji, to wciąż się bałam, że znów na coś zabraknie.
To była taka noc, że Ala nie spała, była bardzo niespokojna po zabiegu. Leżałam z nią na skrawku łóżka z tym paraliżującym strachem. I wtedy … dostałam od Ciebie SMS‑a: „Eliza, czy czegoś Ci jeszcze potrzeba, wystarczy Ci pieniędzy ?” W takich momentach czuję że nie jestem sama. Każda kobieta potrzebuje stabilizacji, a gdy masz chore dziecko, potrzebujesz tej stabilizacji razy dwa. Potrzebujesz silnego drzewa, na którym możesz się oprzeć. Wtedy wiesz, że w nocy, o 4 nad ranem nie trzeba się bać, strach przestaje Cię obezwładniać. Wiesz, że są inni, na których możesz liczyć. To jest bardzo ważne, że gdy jest źle, padasz ze zmęczenia i stresu, masz totalnie dosyć, ktoś wyśle SMS‑a, przytuli, potrzyma za rękę i powie: razem damy radę.
Pamiętasz kiedy pierwszy raz ktoś Ci pomógł ?
Zawsze byłam takim typem człowieka, który wytrzymywał, dawałam radę. Od narodzin Ali starałam się wszystko ogarnąć sama. Mówiłam sobie, że mam dwie ręce, potrafię zarobić — to zarobię. Szłam do pracy, a Ala zostawała z nianią. Pewnego jednak razu przyszedł taki moment, że sytuacja mnie przerosła. Ala potrzebowała wózka rehabilitacyjnego odpowiedniego dla jej kręgosłupa. Okazało się, że taki wózek kilkanaście lat temu kosztował tyle, co samochód. Mój kolega, który był kajakarzem górskim zorganizował składkę w klubie. Zebrali pieniądze. Pamiętam, że wtedy pierwszy raz prosiłam kogoś o pomoc.
Jakie to uczucie – prosić o pomoc ?
Moje codzienne życie to praca z emocjami. To praca — między innymi — z dumą. Przychodzi taki dzień, że musisz się przyznać, że już nie dajesz rady. Wtedy trzeba zacząć polegać na innych. Musiałam zagryźć zęby i poprosić. Przyznać się przed samą sobą, że nie daję rady, nie jestem doskonała. Musiałam zaufać. Na początku miałam wyrzut sumienia, że obarczam kogoś moją sytuacją. W pewnym momencie zobaczyłam jednak, że pomoc to współpraca dwóch stron: jedna strona musi schować swoją dumę i poprosić o pomoc, a druga strona musi tę pomoc dać. Odkryłam ile radości i pozytywnych emocji daje pomoc tym osobom, które pomagają. Dziś duma jest mniejsza. Ale cały czas jest. Za każdym razem muszę spojrzeć w oczy osobie, która pomaga i powiedzieć: „dziękuję bardzo”. Wciąż jest taki posmak, że mogłabym to zrobić sama. Ala równocześnie bardzo wiele daje. Pamiętam jak kiedyś po 6 latach nasza niania Martynka musiała wyjechać. Opiekowała się przez te wszystkie lata Alą i kochała ją jak swoje dziecko. Martynka żegnając się powiedziała coś bardzo cennego, że „nikt jej nigdy nie nauczył więcej niż Ala”. Ja mogę powiedzieć to samo.
Patrząc z boku na Ciebie ktoś mógłby powiedzieć, że Twoja sytuacja jest tragiczna. Twoje życie w 100% podporządkowane jest Ali, dla której nie ma nadziei na wyzdrowienie…
12 lat temu, gdy wiadomo już było, że Ala jest nieuleczalnie chora, lekarze mówili mi, że będzie bardzo ciężko: „Odejdzie od Pani mąż, dziecko będzie chore, niepełnosprawne, też umysłowo, będzie bardzo cierpiało.” Ala jest dzisiaj dzieckiem olbrzymiego cierpienia, operacji, zabiegów, które przechodzi non-stop, bólu w nocy i w dzień. Jednocześnie przez te wszystkie lata miała wiele szczęścia, radości, uśmiechu i wsparcia. Ala widzi, że osoby, które do niej przychodzą, kochają ją. Otrzymała od ludzi ogrom miłości. Nie tylko od najbliższych, ale i od obcych, którzy ją odwiedzają, pracują dla niej. Ja też otrzymuję niezwykłe wsparcie ludzi. Bliskich i nieznajomych.
Nie masz nigdy żalu, że całe Twoje życie jest podporządkowane Ali i nie możesz zrobić nic dla siebie?
Nie żałuję ani jednego dnia z Alą. Jestem totalnie wdzięczna temu dziecku. Dla mnie jest to nauka cierpliwości i oddania innej osobie. Nie czuję ograniczeń. Pracuję, nigdy nie zrezygnowałam ze swojej pasji – wspinania. Jeśli tylko zdrowie Ali mi na to pozwala, wyjeżdżam w góry choćby na jeden dzień. Wracając z treningu wspinaczkowego, czy z gór, jestem zmęczona fizycznie, ale mam nadmiar psychiczny, którym mogę się z Alą podzielić. Jestem mamą, która ma siłę dalej walczyć. Jest taki stereotyp w Polsce, który chciałabym przełamać, że matka powinna 24h na dobę być i trwać przy dziecku. Ale wtedy dużo łatwiej złapać depresję. Dbając o siebie, możemy dać znacznie więcej swojemu choremu dziecku. Trzeba rozwijać swoją pasję, pójść do fryzjera, pomalować paznokcie, spotkać się z przyjaciółką. Nie zamykać się w tym cierpieniu. Nawet gdy Ala była malutka, to jeździła ze mną na zawody. Teraz jest w takim stanie, że już nie może, ale ważne jest, że tego doświadczyła. Z wielu marzeń musiałam zrezygnować. Ale wciąż marzę np. o zdobyciu Korony Ziemi. Czy szalonym wypadzie z przyjaciółką do Kalifornii 🙂 Wierzę, że jeszcze zrealizuję te wszystkie marzenia…
Miałaś takie sytuacje, że ludzie krytykowali Cię za to, że wyjeżdżasz i zostawiasz chore dziecko?
Tak i kosztowało mnie bardzo wiele, żeby wytrzymać tę krytykę. Słyszałam często: „Co to za matka, która wyjeżdża w góry, zostawia dziecko z nianią, idzie do pracy, do kina, pracuje w Hiszpanii?” Tłumaczyłam, że moja praca w Hiszpanii daje mi pieniądze, a jestem sama i muszę je zarobić. Daje mi także moc do dalszego działania, bo wracam do domu bardziej szczęśliwa i tym mogę się dzielić z Alą. Myślę, że ta krytyka wynikała z tego, że ludzie nie mają zielonego pojęcia jak to jest w takiej sytuacji.
Jest takie piękne powiedzenie, że „jeżeli wiesz, że twoje dziecko przeżywa ostatnie chwile życia, to trzeba mu dać jak najwięcej.” Żeby jednak dać jak najwięcej, to trzeba to mieć. Mama, która nie ma, nie jest w stanie dziecku dać nic oprócz własnej frustracji i depresji. Mam ciężkie momenty. Są takie dni, że chce mi się płakać, a czasem ze zmęczenia fizycznego po kolejnej nieprzespanej nocy — wymiotować. Myślę jednak, że nigdy nie dałam swojemu dziecku odczuć frustracji z tego powodu, że mamy tak ciężko. Pamiętam jak nianie, które opiekowały się Alą przychodziły do mnie i mówiły: „Nie dajemy rady, nie możemy zostać cały dzień, bo dla nas 5 – 6 godzin opieki nad Alą to za dużo.” I to było za dużo. Opieka tak cierpiącym dzieckiem to wielkie obciążenie psychiczne i fizyczne. Wymyśliłyśmy więc system zmianowy. Co 5 – 6 godzin nianie się zmieniają. To zadziałało. Ala ma wciąż świeży dopływ energii. Cały czas jest z kimś, kto chce z nią być. Umęczona mama w tej sytuacji to byłby największy dramat.
Co Ala zmieniła w Twoim życiu?
Wcześniej byłam strasznym zarozumialcem. Egoizm miałam wypisany na czole. Ciągle tylko ja, ja, ja i ja. Ala zmieniła perspektywę z JA na MY. Jak chore dziecko zmienia relację między kobietą a mężczyzną? Związek partnerski wymaga dawania od siebie z dwóch stron. Gdy jest chore dziecko, mama zawsze będzie stawiać je na piedestale. Tylko dojrzały partner może to zrozumieć i dać im wsparcie. Choć prędzej czy później partner i tak będzie czegoś oczekiwał: czasu, bycia z partnerką np. w nocy. A w nocy często dziecko płacze z bólu i trzeba być z nim. To będzie bardzo ryzykowne co powiem, ale nie jest możliwe stworzenie szczęśliwego związku, gdy jest ciężko chore dziecko. Nie da się uniknąć problemów. Dlatego tak wiele kobiet zostaje samych. Żebym była w stanie stworzyć udany związek ktoś musiałby pokochać Alę tak samo jak mnie.
Faceci odchodzą ?
Statystycznie to rzeczywiście mężczyźni częściej nie wytrzymują i odchodzą. Zdarza się często też tak, że oboje rodziców nie wytrzymuje i odchodzą oboje, a dzieckiem opiekuje się babcia lub hospicjum.
Gdybyś była jeszcze raz w ciąży i wiedziała, że urodzisz chore dziecko, zdecydowałabyś się na to wiedząc jak wygląda życie ze śmiertelnie chorym dzieckiem ?
To bardzo trudne pytanie. Powiem tak: pomimo trudów życia z chorym dzieckiem, widzę ile ono daje radości. Zarówno mnie jak i innym. To jest cud. Nie zdecydowałabym się na odebranie mu życia. Jeśli wiedziałabym, że mogę temu dziecku dać szczęście i radość, zdecydowałabym się na urodzenie.
Jaki jest stan Ali ?
Jest bardzo ciężki. Od 6 tygodni mieszkamy w szpitalu, a jedynym pożywieniem Ali są kroplówki. Specjalny cewnik założony do żyły centralnej tuż przy serduszku utrzymuje Ją przy życiu. Ale to jest wyjście tymczasowe. Przeszłyśmy niezwykle trudną operację założenia sondy dojelitowej — pierwszą tego typu w Polsce. Mała zniosła ją dzielnie choć to już n‑ta narkoza i zabieg w tym roku. Jednak od dwóch tygodni system nie działa… i wciąż czekamy. Czekamy, może ruszą jelitka i pojawi się szansa na dalsze żywienie małej. Czekamy na światełko, że będzie szansa pójść do domu. Życie w szpitalu, noclegi na fotelu i zamknięcie w izolatce to swoiste więzienie, ale czekamy… na dzień kiedy zaśniemy w swoim łóżeczku. Rozmawiałam ze wszystkimi bliskimi. Wspólna decyzja była taka, że nie możemy prowadzić uporczywej terapii. Nie możemy na siłę podtrzymywać jej przy życiu kosztem tak ogromnego cierpienia. Jakkolwiek strasznie to brzmi — w krytycznym momencie nie będziemy jej reanimować… Wiem, że kiedy przyjdzie śmierć i Ala będzie miała w tym momencie odejść, to odejdzie.
Wyobrażasz sobie ten dzień ?
W 2009 r. przyjęto nas do hospicjum. Wtedy musiałam podpisać zgodę, że Ala nie będzie reanimowana, gdy zaczną ustawać funkcje życiowe. Był to dla mnie moment, gdy zaczęłam się powoli godzić z tym, że Ala odejdzie, że jest śmiertelnie chora. Minęły 3 lata i powiem szczerze, że jestem może bardziej psychicznie zapoznana ze śmiercią, ale na pewno nie gotowa. Nie wiem jak się zachowam. Nie potrafię myśleć o tym.
Jak tłumaczysz sobie chorobę Ali ?
Przez wiele lat byłam wierzącą i praktykującą katoliczką. Gdy to się stało i moja malutka córeczka płakała z bólu, cierpiała, wciąż zadawałam sobie pytanie: dlaczego? Dlaczego tak małe dziecko musi cierpieć? Kiedy ono nagrzeszyło? Szukając odpowiedzi przeszłam dziesiątki rozmów z księżmi, z ludźmi innych
wyznań, o różnych światopoglądach. Pytanie „dlaczego?” pojawiało się do momentu gdy w 2006 r. spotkałam się z buddyzmem. Tu znalazłam odpowiedź na wszystkie moje pytania. Buddyzm dał mi też medytacje — narzędzie do pracy nad emocjami. Pracuję np. z dumą, bo muszę prosić o pomoc. Pracuję z zazdrością,
gdy przyjeżdżają do mnie przyjaciółki ze słodkimi, zdrowymi dziećmi biegającymi po plaży ze śliczną, gołą pupą, a moja Ala leży pod drenem i pod
maszyną, która ratuje jej życie. Dzięki buddyzmowi widzę sens każdej sytuacji. Ta religia tłumaczy też w specyficzny sposób chorobę. Jest przyczyna i skutek. Wszystko co dzieje się teraz jest skutkiem naszych poprzednich działań. Wszystko, co robimy teraz będzie miało skutek na przyszłość. Patrzę na Alę i widzę jaka jest radosna. Ona wnosi wiele w życie innych osób, jest swoistym nauczycielem. Patrzę na nią, co rano jak chichra się z tymi dziurami w brzuchu, z drenem, sondą i nie mogę wyjść z podziwu. Jak budzi się z narkozy i najpierw… uśmiecha. Ona gromadzi pozytywne wrażenia przez to, że dzięki niej inni mogą dostać tyle dobrego. Zobacz — takim cudem jest nawet nasza Fundacja. Założyłaś ją dzięki Ali, którą spotkałaś 2 lata temu. Ile rodzin dzięki temu dostaje teraz pomoc! A ile osób ma radość z tego, że pomaga. One też gromadzą dobrą karmę. Szczodrość rodzi bogactwo. Jeśli dzielisz się z innymi, masz dobrą motywację – wszystko do Ciebie wróci. W życiu wszystko cokolwiek robisz negatywnego lub pozytywnego – wróci. Tak działa prawo karmy.
Jestem przekonana, że każde działanie Ali, jej dzielność w przyszłym życiu wróci. Będzie księżniczką, będzie noszona na rękach. Ona dziś — moim zdaniem — działa jak nauczyciel, który pokazuje nam, że w każdej trudnej chwili życia można znaleźć coś pozytywnego. Ona cieszy się z każdej chwili. Myślę, że mimo cierpienia Ala jest szczęśliwa.
ELIZA KUGLER (mama Ali)
Filolog angielski, mistrzyni Polski we wspinaczce sportowej. Prowadzi sekcję wspinaczkową w Trójmieście, oraz firmę remontowo-budowlaną specjalizującą się
w pracach na wysokości. Jej pasją jest wspinaczka sportowa. Samotna mama Ali chorej na czterokończynowe porażenie mózgowe, lekooporną padaczkę, zespół jelita krótkiego oraz zespół złego wchłaniania. Jest w trakcie serii ciężkich, pionierskich operacji mających umożliwić dalsze żywienie dziecka. Postępujące niedożywienie uniemożliwia jej rozwój. Ala nie chodzi, nie siedzi i nie mówi. Ale poznaje nas i pięknie się uśmiecha.
Rozmawiała Sylwia Zarzycka