Skarpeteczki z Titanica

Skarpeteczki z Titanica

Sporo energii na zagranicznych wojażach zaj­mu­je nam poszuki­wanie prezen­tów dla blis­kich. Z dorosły­mi – nie ma zazwyczaj prob­le­mu. Podar­ki dla dzieci, to jed­nak zawsze ryzyko – oczeki­wa­nia i wyobraże­nia rodz­iców są najczęś­ciej różne od ich potomst­wa. A co kupić Draku­lowi, który dopiero ma się urodz­ić?

SERGIUSZ: Przy prezen­tach z zagranicznych podróży, zarówno dla dorosłych, jak i dla dzieci, staram się trzy­mać zasady, by nie kupować czegoś, co moż­na dostać w pier­wszym lep­szym pol­skim sklepie. Świat się jed­nak glob­al­izu­je i coraz trud­niej jest wyszukać coś, czego nie moż­na znaleźć za pół ceny na pro­mocji w super­marke­cie. Kiedyś, gdy jechałem do Włoch, Francji czy Hisz­panii, kupowałem tamte­jsze wina – to się świet­nie sprawdza­ło jako prezent (oczy­wiś­cie dla dorosłych). Dziś, jeśli trafi się na odpowied­nią pro­mocję w osied­lowym dyskon­cie, moż­na dostać niemal wszys­tkie świetne gatun­ki wina, i to za pół ceny. Z prezen­ta­mi dla dzieci i młodzieży jest jeszcze trud­niej. Gen­er­al­nie – dzieci najbardziej prag­ną tego, co jest aku­rat reklam­owane w telewiz­ji. Siłą rzeczy nie marzą o mar­cepanowych „Mozart-kugel” z Salzbur­ga – wolą zwykłe jaj­ka-niespodzian­ki. Albo zro­bione w Chi­nach zabaw­ki, które moż­na kupić pod każdą sze­rokoś­cią geograficzną. A prze­cież ja im tego kupować nie chcę. [nggallery id=63]

MAGDA: Kiedyś było znacznie łatwiej spraw­ić dzieciom ogrom­ną fra­jdę. Kiedy ja byłam mała, na przełomie lat 80 i 90-tych, łat­wo było o wyjątkowy prezent z zagrani­cy. Mój tata, który jako pilot wycieczek spędzał więk­szość cza­su na podróżach w odległe rejony świa­ta, przy­woz­ił po pros­tu to, czego nie było w Polsce i to były unika­towe, świetne sou­veniry. Na przykład tureck­ie jean­sy i sweter­ki z ango­ry. Byłam jedynym dzieck­iem w szkole, które miało takie ubra­nia i nosiłam je z dumą, choć tureck­ie wzor­nict­wo było w wyjątkowo złym guś­cie. Z Taj­landii, w cza­sach, kiedy u nas kokosy były dostęp­ne tylko jako wiór­ki w małych plas­tikowych tore­bkach, przy­wiózł orzecha kokosowego, który spadł z palmy pod jego bun­ga­lowem. Do dziś pamię­tam, jak przez cały dzień próbowałam wydrążyć otwór w twardej, włochatej sko­rupie i dostać się do środ­ka – najpierw wyp­ić mleczko trzy­ma­jąc w dło­ni­ach całego orzecha jak szk­lankę, a później otworzyć łupinę i łamać po kawałku soczysty miąższ pach­ną­cy pal­ma­mi, plażą i oceanem. Wyobrażam sobie, że dziś dla dzieci, które egzo­ty­czne owoce mają w każdym sklepie, to żad­na fra­j­da. Dla mnie ten pier­wszy orzech kokosowy to było niemal misty­czne przeży­cie i możli­wość pos­makowa­nia innego, egzo­ty­cznego świa­ta. Ale nie trze­ba było jechać aż do Taj­landii. Wystar­czyły niez­nane w Polsce słody­cze przy­wożone przez moją mamę z Berli­na Zachod­niego. Do dziś kiedy widzę na półce skle­powej piankowe babecz­ki oblane czeko­ladą, przy­pom­i­na mi się smak dni, kiedy mama wracała z podróży z prezen­ta­mi.

SERGIUSZ: No tak… Ale to nas wciąż nie przy­bliża do celu – czyli obmyśle­nia fajnych (i nie rujnu­ją­co drogich) prezen­tów dla dzieci. Najpierw jed­nak dokon­a­jmy przeglą­du tego, co rzeczy­wiś­cie moż­na kupić na… lot­niskach. Bo powiedzmy sobie szcz­erze, jeśli zbyt­nio gry­masimy na zaku­pach pod­czas urlopu, to pozosta­je nam tylko to, czym dys­ponu­ją lot­niskowe stre­fy wol­nocłowe. Tak się złożyło, że w ciągu ostat­nich dwóch miesię­cy byłem na lot­niskach w Dublin­ie, Lon­dynie, Berlin­ie, Wied­niu, Zurychu i na Gran Canarii. Mam więc jako-taki przegląd sytu­acji. Nieste­ty, jeśli chodzi o prezen­ty dla dzieci­aków, sza­łu nie ma. Moja lista zakupów to w dużej mierze kro­ni­ka porażek i kom­pro­misów. Najwięk­sza chy­ba stre­fa zakupowa jaką widzi­ałem, jest na londyńskim Heathrow. Lubię ją, ale na pewno nie ze wzglę­du na asorty­ment „dziecię­cy”. Na nieprzy­tom­nie dro­gie buci­ki niemowlęce Burberry’s, może sobie poz­wolić Vic­to­ria Beck­ham. Ja wolę za tę kwotę pójść z dzieć­mi dwadzieś­cia razy na piz­zę. Trochę więcej nadziei daje lot­niskowy odd­zi­ał słyn­nego domu hand­lowego Har­rod­sa. Moż­na tu kupić za relaty­wnie niewielkie pieniądze maskot­ki w ksz­tał­cie żołnierzy Gwardii Królewskiej, czy kolorowan­ki z Nation­al Gallery. Dla chłopców są met­alowe mod­ele czer­wonych, kul­towych londyńs­kich auto­busów „dou­bledeck­erów”, czy klasy­cznych czarnych tak­sówek. Ja bym osza­lał ze szczęś­cia, gdy­bym dostał coś takiego w lat­ach osiemdziesią­tych. Ale ter­az dzieci pod­chodzą do takich prezen­tów dość chłod­no.

MAGDA: A właś­ci­wie dlaczego? Prze­cież najlep­sze są właśnie te unikalne zabaw­ki, związane z konkret­nym miejscem na świecie. A piętrowy auto­bus londyńs­ki to doskon­ałe uko­ronowanie kolekcji zwycza­jnych reso­raków. Takie prezen­ty są dużo atrak­cyjniejsze niż seryjnie pro­dukowane zabaw­ki z wiz­erunk­a­mi pop­u­larnych na całym świecie bohaterów kreskówek czy seri­ali. A ty jeszcze, co jest niezwyk­le urocze, nie możesz prze­jść obo­jęt­nie obok muzeal­nych i przykoś­ciel­nych sklepików z pamiątka­mi. Są tam naprawdę świetne rzeczy, z wiz­erunk­a­mi znanych dzieł sztu­ki. A ostat­nio, w sklepiku w podziemi­ach koś­cioła przy Ostrej Bramie, kupiłeś poświę­cony meda­lik na komu­nię swo­jej cór­ki. Założę się, że żadne z dzieci nie będzie miało tak niezwykłej pamiąt­ki, z ważnego, zwłaszcza dla pol­s­kich piel­grzymów miejs­ca. Ale prze­cież każdy kraj ma coś charak­terysty­cznego, czym może się pochwal­ić, a co będzie świet­nym sou­venirem dla dziec­ka.

SERGIUSZ: No właśnie. Na lot­nisku w Zurychu uwagę zwraca­ją sklepy ofer­u­jące słynne szwa­j­carskie scy­zo­ry­ki. Wiem, że to raczej gadżet dla chłopa­ka, ale są też ciekawe wer­sje dziew­częce, z zestawa­mi kos­me­ty­czny­mi i w miłych kolorach. Moż­na je kupić już za równowartość 50 zł. Niezłym pomysłem jest też ozdob­na, met­alowa pusz­ka z czeko­lad­ka­mi mar­ki Suchard (w Polsce od lat nie widzi­ałem). W Wied­niu królu­ją słynne kulecz­ki mar­cepanowe, ale dzieci rzad­ko je lubią. Wolą duże czeko­la­dy Toblerone o trójkąt­nym przekro­ju. W sklepie z artykuła­mi dla dzieci, wśród „uni­w­er­sal­nych” laleczek Bar­bie i plusza­ków, wypa­trzyłem kiedyś zestaw „mag­icznych” zabawek log­icznych: poskrę­cane met­alowe klucze, które trze­ba było spry­t­nym ruchem odd­zielić, pętle i tym podob­ne gadże­ty. Wydawało mi się to świet­nym prezen­tem… Cóż, leżą do dziś nie roz­pakowane.

MAGDA: Szko­da, bo prze­cież ktoś, kto w podróży z myślą o blis­kich wyszuku­je prezen­ty, zawsze bard­zo się stara. Trze­ba to docenić i ucieszyć się cho­ci­aż w obec­noś­ci wraca­jącego z podróży taty – nawet z niezbyt trafionego prezen­tu. W końcu na miejs­cu, na kolorowym egzo­ty­cznym bazarze czy w sklepie z pamiątka­mi, wszys­tko wyda­je się atrak­cyjniejsze niż po powro­cie do kra­ju. Nieza­wod­nym prezen­tem wyda­ją mi się koszul­ki czy bluzy z lokalny­mi nadruka­mi. Wystar­czy nazwa kra­ju, czy bar­wy nar­o­dowe i już prezent jest nie tylko fajnym ubraniem, ale i powo­dem do dumy przed kolega­mi.

SERGIUSZ: Gorzej jest z prezen­ta­mi dla niemowlaków. Kupowanie grze­chotek, czy gryza­czków na lot­niskach jest może miłe, ale kom­plet­nie bez sen­su. Kosz­tu­ją takie gadże­ty znacznie więcej niż w nor­mal­nym sklepie, a nie mają żad­nego „nar­o­dowego” rysu. Jeśli chodzi o ubran­ka, jest tylko nieco lep­iej. Prak­ty­cznie wszędzie moż­na kupić właśnie koszul­ki w nar­o­dowych barwach dla małych dzieci (no – od roku w górę). Na hisz­pańs­kich lot­niskach są osob­ne sklepi­ki z gadże­ta­mi dla małych piłkarzy – fanów FC Barcelony, albo konkuren­cyjnego Realu Madryt. Ale jeśli chodzi o naprawdę małe dzieci, może­my wybier­ać pomiędzy skar­peteczka­mi dla noworod­ków, a ślini­aczka­mi. W sum­ie ślini­aczek nie jest złym pomysłem, bo takich rzeczy raczej nie dosta­je się „w spad­ku” po innych dzieci­ach, a kil­ka sztuk w szafie nie zawadzi.

MAGDA: Dlat­ego na półce przy­go­towanej dla Draku­la już czeka­ją złożone ślini­acz­ki z flagą szwa­j­carską czy z rekinem z Wysp Kanaryjs­kich. To na tym etapie co praw­da prezent bardziej dla nas niż dla niego. Cho­ci­aż z per­spek­ty­wy cza­su ja bym się pewnie cieszyła, gdy­by pier­wszym kupi­onym dla mnie przez rodz­iców ubrankiem nie były jakieś śpiosz­ki z cen­trum hand­lowego, tylko skar­pet­ki z nadrukiem „R.M.S. Titan­ic”, kupi­one w stoczni w Belfaś­cie, gdzie zbu­dowano najsłyn­niejszy na świecie transat­lantyk.

SERGIUSZ: To rzeczy­wiś­cie była pier­wsza rzecz jaką kupil­iśmy dla Draku­la. Ale naprawdę wszys­tko zacznie się, gdy mały się urodzi i zacznie być komu­nikaty­wny. Jak zro­bi scenę na środ­ku lot­niska, bo będzie chci­ał TO a nie TAMTO. Zobaczymy, jak sobie z tym poradz­imy…

Ona: dziennikarka, pilotka wycieczek, licencjonowana przewodniczka po Warszawie, współzałożycielka kobiecego biura przewodniczek warszawskich „Syrenki” i członek zarządu Stowarzyszenia Dziennikarzy Podróżników „Globtroter”. W wolnych chwilach wolontariuszka w Muzeum Powstania Warszawskiego. Mama "Drakula". On: dziennikarz (ViVa!, Gala, PANI) muzyk w warszawskim Teatrze Muzycznym Roma, pisarz – autor książek dla dzieci i powieści dla dorosłych. Tata siedemnastoletniego Wiktora i ośmioletniej Liwii, oraz Drakula.

PODOBNE ARTYKUŁY

2 KOMENTARZE

  1. Oj zagapiłam się i dziś dopiero znalazłam Wasze roz­mowy” niekontrolowane”.….…Fajny tem­at, ale prob­lem nieste­ty pozosta­je. W maju byłam w Rzymie i dla blis­kich kupiłam Pinokia z mag­ne­sem na pleck­ach Pinokia, jak każdy wie miał dłu­gi nos i ostrzeże­nie przed kłamst­wem, więc ja po darowu­jąc ów prezent mówiłam by uważali, bo nos będzie się wydłużał (jak­by co).….….:))) Fak­tem jest, że prezent jest nie lada wyzwaniem i nie ma wyjś­cia ide­al­nego. Mam nadzieję, że Synunia słyszy o czym mówią rodz­ice i nie będzie miał szczegól­nych żądań odnośnie prezen­tów: Ważne by była Mama i Tata.….…:) Poz­draw­iam bard­zo serdecznie i trzy­mam kciu­ki za zdrowie Mamy, Draku­la i Taty co by nie “zwariował“ze szczęś­cia, jak już Drakul wrza­śnie: Jestem.….….:))))))

Dodaj komentarz