Pierwszy lot

Pierwszy lot

Korzys­ta­jąc z chwili wol­nego, postanow­iliśmy wybrać się na week­end do Wied­nia. To miał być pier­wszy lot samolotem z Drakulem. Zaczęłam inten­sy­wnie myśleć, jak przy­go­tować się do lot­niczej podróży w ciąży?

Po pier­wsze u lekarza

Inau­gu­ra­cyj­na pod­nieb­na podróż Draku­la przy­padła w ide­al­nym momen­cie, bo w 22 tygod­niu ciąży. Czyli wtedy, kiedy naj­gorsze mdłoś­ci i osła­bi­e­nie miałam już za sobą, a z drugiej strony nie czułam się jeszcze zmęc­zona ciężarem ros­nącego z tygod­nia na tydzień brzusz­ka. Jak potwierdz­iła moja lekarz prowadzą­ca, dru­gi trymestr ciąży, to najlep­szy moment na podróże samolotem. Ale jeżeli będę się czuła dobrze, spoko­jnie mogę latać także w kole­jnych tygod­ni­ach. Zwłaszcza na tak krót­kich dys­tansach. Lot do Wied­nia trwa około godziny, a dyskom­fort może pojaw­ić się przy dłuższych trasach. W pewnym momen­cie będzie mi jed­nak potrzeb­ne zaświad­cze­nie od lekarza prowadzącego o braku prze­ci­wwskazań do lata­nia w ciąży. Sze­fowa stew­ardess, którą w cza­sie podróży wypy­ty­wałam o szczegóły sprawdz­iła, że takie zaświad­cze­nie, w dwóch językach, jest konieczne od 31 tygod­nia. Ale przed każdym lotem trze­ba się upewnić, jakie przepisy obow­iązu­ją w danych lini­ach lot­niczych. Niek­tóre z nich wyma­ga­ją zaświad­czenia już od 26 tygod­nia ciąży, a musi być ono wys­taw­ione przez lekarza na trzy dni, lub w niek­tórych przy­pad­kach, nawet na 24 godziny przed planowanym lotem.

Po drugie na lot­nisku

Pod­czas odprawy bile­towej warto poprosić o miejsce na skrzy­dle (najm­niej odczuwa się tur­bu­lenc­je) i przy wyjś­ciu awaryjnym (jest więcej miejs­ca na rozpros­towanie nóg). Pro­ce­dury na lot­nisku wyda­ją się być całkowicie bez­pieczne, jed­nak przyszła mama i tak może liczyć na spec­jalne trak­towanie. Pograniczni­cy zapew­niali mnie co praw­da że, prze­chodze­nie przez bramkę mag­ne­ty­czną do wykry­wa­nia met­ali nie ma wpły­wu na zdrowie, jed­nak, jeśli kobi­eta w ciąży ma jakiekol­wiek wąt­pli­woś­ci, ma pra­wo odmówić pod­da­nia się stan­dar­d­owej kon­troli bez­pieczeńst­wa. Sprawdz­iłam, jak taka pro­ce­du­ra wyglą­da w prak­tyce. Wystar­czyło, że powiedzi­ałam, że jestem w ciąży i nie chcę prze­chodz­ić przez bramkę, a pogranicznik przeprowadz­ił mnie osob­nym prze­jś­ciem (musi­ałam tylko zdjąć i odd­ać do prześwi­etle­nia buty i tore­bkę). A po drugiej stron­ie zostałam pod­dana rutynowej kon­troli przez strażniczkę.

Po trze­cie w samolocie

Także w samolocie przyszła mama jest otoc­zona dobrą opieką. Najlepiej, nawet jeśli nie widać jeszcze, że jest się w ciąży, powiedzieć o tym stew­ardes­som. Z prostego powodu – per­son­el pokład­owy, częs­to także młode mamy, od razu zaczy­na trak­tować taką pasażerkę szczegól­nie życ­zli­wie. Nie dość, że stew­ardessy dbały o mnie troskli­wie pod­czas lotu i dopy­ty­wały, czy nic mi nie dole­ga i czy czegoś nie potrze­bu­ję, to po pros­tu, jak kobi­ety z kobi­etą, chęt­nie roz­maw­iały o tru­dach i urokach ciąży.

Od nowych koleżanek z pokładu dowiedzi­ałam się, jakie są najczęst­sze dolegli­woś­ci, które pod­czas ciąży dotyka­ją nas w samolocie. Więk­szość kobi­et narze­ka na obo­lałe nogi. Pod­czas lotu (zwłaszcza dłuższego), który wiąże się ze zmi­aną ciśnienia i siedze­niem w jed­nej pozy­cji, opuch­nięte stopy mogą szczegól­nie dawać się we zna­ki. Warto zmieni­ać pozy­cję i co jak­iś czas prze­jść się po pokładzie. Jed­na ze stew­ardess zdradz­iła sposób, z którego sama korzys­tała, kiedy latała w ciąży. Do tore­bek chorobowych nakładała kost­ki lodu i przykładała sobie do obo­lałych nóg, co dawało jej ulgę nawet na długich trasach.

Przyszła mama nie ma także prob­le­mu z zap­inaniem pasów w samolocie. Moż­na je dowol­nie reg­u­lować (nie nap­ina­ją się tak jak samo­chodowe) i zapiąć pod brzuszkiem, dzię­ki czemu dobrze sprawdza­ją się do ostat­nich tygod­ni ciąży.

Sted­wardessy są reg­u­larnie szkolone w udziela­niu pier­wszej pomo­cy. Na pokładzie jest spec­jal­isty­czny sprzęt medy­czny – zestaw dla per­son­elu pokład­owego, a także osob­ny, „zaawan­sowany” zestaw dla lekarza lub ratown­i­ka medy­cznego. Tylko jeżeli na pokładzie jest lekarz, kap­i­tan zezwala na uży­cie drugiego zestawu spec­jal­isty­cznego sprzę­tu. Ale stew­ardessy zapew­ni­ały mnie, że są w stanie pomóc pasażerce w ciąży, która źle się poczu­je, a nawet – w razie potrze­by – ode­brać poród.

Po czwarte na miejs­cu

Drakul, mimo że na co dzień jest bard­zo ruch­li­wy, po swoim pier­wszym locie jak­by zupełnie zniknął. Trochę mnie to zaniepokoiło, więc postanow­iliśmy obserować jego zachowanie, i zajęliśmy się Wied­niem. Zamieszkaliśmy w ele­ganck­iej dziel­ni­cy Spit­tel­berg, w pobliżu Hof­bur­ga. To dziel­ni­ca – jak mówią wiedeńczy­cy – pokole­nia BOBO, czyli rodzin trzy­dziestopię­cio- (i więcej) latków, którzy dopiero po zro­bi­e­niu kari­ery i zdoby­ciu odpowied­niego zabez­pieczenia finan­sowego, decy­du­ją się na dziecko. Te rodziny 2+1 mają prze­stronne mieszka­nia w secesyjnych kamieni­cach, chodzą do nowoczes­nych, design­er­s­kich restau­racji, których nie braku­je przy przeci­na­jącej dziel­nicę uli­cy Burggasse, posyła­ją dzieci do renomowanych, pry­wat­nych szkół, które zna­j­du­ją się w okol­i­cy a w wol­nym cza­sie zabier­a­ją do Muse­um­sQuarti­er – kom­plek­su muzeów i restau­racji, usy­tuowanych wokół tęt­nią­cych życiem pla­cyków, fontann i ławeczek na tere­nie dawnych sta­jni cesars­kich. Wiedeńskie place zabaw i miejs­ca przez­na­cone dla dzieci są kolorowe i bard­zo przy­jazne. Obiecal­iśmy sobie, że jak Drakul się urodzi, wrócimy z nim tutaj.

Takie sąsiedzt­wo nie pozwalało dłu­go siedzieć nawet w najlep­szym hotelu, a taki był nasz Alt­stadt Hotel – usy­tuowany w zabytkowej kamieni­cy, z aparta­men­ta­mi urząd­zony­mi przez świet­nych wiedeńs­kich design­erów.

Więc przez cały dzień dużo chodzil­iśmy po mieś­cie. Po inten­sy­wnym zwiedza­niu i poran­nym locie zaczęły łapać mnie skur­cze. Ale pomogła ciepła wiec­zor­na kąpiel i dużo snu w cesarskim łożu z bal­dachimem. Dopiero następ­nego ran­ka, kiedy pos­zliśmy na ele­ganck­ie, wiedeńskie śni­adanie (z wyborem doskon­ałych serów, szynek szwar­cwaldz­kich, chrupiącego pieczy­wa i świeżych warzyw), Drakul się oży­wił i, wydawało się, zapom­ni­ał o gwał­townych zmi­anach ciśnienia, które zafun­dowal­iśmy mu w samolocie. Wiedeńskim zwycza­jem do śni­ada­nia podano kieliszek wytrawnego sek­ta, którego Sergiusz wyp­ił w imie­niu całej naszej trój­ki. Nam z Drakulem musi­ały wystar­czyć pyszne soki z kilku gatunków jabłek i świetne dże­my z cały­mi owoca­mi. Wracal­iśmy do Warsza­wy następ­nego dnia. Lot prze­biegł bez kom­p­likacji, i – wydawało nam się, że Drakul przyzwycza­ił się do lata­nia. Po wylą­dowa­niu szy­bko wró­cił do zwykłej formy. Mam nadzieję, że pol­u­bi ten sposób podróżowa­nia, bo z taki­mi rodzi­ca­mi, czeka go wiele wyso­kich lotów.

Ona: dziennikarka, pilotka wycieczek, licencjonowana przewodniczka po Warszawie, współzałożycielka kobiecego biura przewodniczek warszawskich „Syrenki” i członek zarządu Stowarzyszenia Dziennikarzy Podróżników „Globtroter”. W wolnych chwilach wolontariuszka w Muzeum Powstania Warszawskiego. Mama "Drakula". On: dziennikarz (ViVa!, Gala, PANI) muzyk w warszawskim Teatrze Muzycznym Roma, pisarz – autor książek dla dzieci i powieści dla dorosłych. Tata siedemnastoletniego Wiktora i ośmioletniej Liwii, oraz Drakula.

PODOBNE ARTYKUŁY

2 KOMENTARZE

  1. Ha.… czekałam na następ­ne infor­ma­c­je związane z Wami. Bard­zo się cieszę, że maleńst­wo tak dobrze znosi loty, a rodz­ice przy okazji trochę odreagu­ją. Odpoczy­wa­j­cie, nabier­a­j­cie sił i energii, która już niedłu­go bard­zo się przy­da. Poz­draw­iam “trójkę” super podróżników. …:))

    • naprawdę bard­zo nam miło! I też się cieszymy, i staramy przyzwycza­jać małego do życia w ruchu już od pier­wszych dni ist­nienia 🙂 poz­draw­iamy ciepło! M&S

Dodaj komentarz