Być rodzicem i nie skonać
Tom Hodgkinson, ojciec trojga dzieci, dzieli się swoim życiowym doświadczeniem. W poprzednich książkach pokazał, jak być leniwym i jak być wolnym. Teraz udowadnia, że wcale nie trzeba zapełniać dzieciom czasu od rana do wieczora, żeby wychować je na szczęśliwych i samodzielnych ludzi. Przeciwnie! Trzeba im dać święty spokój i dużo przestrzeni.
Książka “Być rodzicem i nie skonać” jest nade wszystko zapisem moich niepowodzeń, klęsk i pomyłek. Przyjaciele śmiali się, kiedy mówiłem, że piszę poradnik wychowawczy: widzieli na własne oczy, jak się miotałem, gdy przyszło mi zajmować się maluchami. […]
Antidotum na izolację jest proste — więcej przyjaciół, więcej zabawy, więcej imprez. W kupie weselej. Zauważyłem, że rodzicom jest tym łatwiej, im większa gromada otacza ich dzieci. Nie zawracają wtedy głowy. Dziecko w pojedynkę będzie marudzić: „Nuuudzi mi się”. […] Sprawy od razu mają się lepiej, kiedy dzieciaków jest dwójka. Jak zbierze się trójka lub więcej, właściwie znikają z oczu — i o to nam chodzi. Zostawiamy je w spokoju, a co więcej, one nas też.
Być “rodzicem i nie skonać” to odkrywcza książka kwestionująca ortodoksyjne rodzicielstwo i zachęca do szukania własnych metod wychowawczych. Zgodnie z „leniwą” filozofią autora, opartą na idei D.H. Lawerence’a, im mniej robimy dla dzieci, tym lepiej.
„Parent Guide”
Ze wstępu do książki
“Dla mnie idealnym miejscem opieki nad dziećmi byłoby wielkie pole: z jednej strony stałby namiot, w którym podawano by lokalne piwo — to byłoby miejsce spotkań rodziców; po drugiej stronie, trochę dalej, bawiłyby się dzieci. Jedni nie przeszkadzaliby drugim. Trzeba zostawić dzieciom tyle swobody, ile tylko się da.
Jednak życie rodzica na luzie też bywa niełatwe. Dzieci nie zawsze akceptują nasz antykonsumpcyjny model. Domagają się rzeczy. Wkurzają człowieka. Bałaganią. Wrzeszczą i marudzą. Tymczasem matka i ojciec nie potrafią się zgodzić właściwie w żadnej kwestii, począwszy od koloru ścian, a na zachowaniu przy stole skończywszy — i to jest podstawa domowej polityki. Nie widać końca problemów. Czy będzie taką podłością, jeśli odmówimy dziecku zakupu iPoda Nano czy Nintendo Wii, ale za to damy mu na urodziny kłębek sznurka i poradnik Zrób to sam? Czy w szałasie, który dzieciaki wybudują na podwórku, trzeba zaraz zakładać szybkie łącze do internetu? Czy mamy brać nadgodziny, żeby na ferie mogły jechać na narty albo żeby chodziły w drogich adidasach? Czy marudziłbym mniej, gdybym pił mniej alkoholu? Czasami człowiek zaczyna wątpić we własne zasady. Zatem przez najbliższe tygodnie i miesiące będę wam w tej książeczce wykładał przyjazną (mam nadzieję) rodzicowi filozofię wychowania dziecka i co jakiś czas zaznaczał, że nie zawsze jest lekko. Przyznam się też do wielu własnych błędów wychowawczych. Jako podatny na wpadki chaotyczny obibok powinienem lojalnie uprzedzić, że nie należy mnie słuchać. Moi przyjaciele uważają nawet, że sam pomysł, bym komuś udzielał rodzicielskich porad, jest absurdalny.
Mając więc w pamięci to ostrzeżenie, ruszajmy dalej. Wyrzućmy spisy zasad, zapomnijmy, co mówią inni: rozkoszujmy się życiem rodzinnym ze wszystkimi jego blaskami i cieniami. Pracując nad książką Być rodzicem i nie skonać, celowo unikałem lektury publikacji współczesnych guru od spraw wychowania, uważam bowiem, że właśnie ta nowa ortodoksja jest źródłem problemów. Sięgnąłem za to do pism dwóch największych filozofów z epok bardziej skłonnych do refleksji: Johna Locke’a z wieku XVII oraz Jana Jakuba Rousseau z XVIII. Wydaje mi się, że obydwaj dostarczają godnych podziwu przemyśleń na interesujący nas temat. Myśli o wychowaniu Locke’a opublikowano w roku 1693, zaś Emil, traktat Rousseau o naturalnej edukacji, ukazał się w 1762. Jego ideą było uchronić dziecko „od ciosu ludzkich opinii” i pozwolić, by wyrosło na swego rodzaju dziecię natury.”
Hodgkinson Tom, “Być rodzicem i nie skonać”, wyd. WAB, cena ok. 35 pln